Był rybakiem, człowiekiem ciężkiej pracy. Niejednokrotnie pewnie zasiadał nad błękitną taflą Jeziora Galilejskiego, by wziąć w swe dłonie sieci potrzebujące naprawy. Setki razy wypływał na jezioro i często wracał z pustymi rękoma. Pracował ciężko. Pewnego razu właśnie po nieudanym połowie doszło do spotkania, które przemieniło wszystko. Na brzegu jeziora pojawił się Jezus, wędrowny nauczyciel. Jedno „pójdź za Mną” zmieniło całe życie przyszłego apostoła. Odmieniło jego sposób widzenia świata, Boga, ludzi. Świat zawirował. Piotr rozdawał kilka bochnów chleba dla tysięcy ludzi na pustni. Cieszył się pijąc przemienioną w wino wodę na godach w Kanie. Wyrzucał złe duchy, które na imię Jezusa z krzykiem wychodziły z opętanych. Zarzucał sieci na słowo Mistrza, by wyciągnąć mnóstwo ryb. Długo rozmawiał z Łazarzem, który powstał z grobu. Słuchał Jezusowych kazań o miłości. Kroczył po wodzie, a gdy zaczął tonąć, silny uścisk dłoni Jezusa wyratował go z opresji. Przy boku Nauczyciela wszystko wydawało się możliwe. Choroby ustępowały, a potęga Rzymian nie wydawała się wcale straszna. Tak było przez trzy lata, aż do owego nieszczęśliwego dnia – dnia, w którym Jezus wypowiedział prorocze słowa: „Nim kogut zapieje, trzy razy się mnie zaprzesz”. To straszne zdanie: „Nie znam Tego człowieka”, trzykrotnie wyszło z ust pierwszego papieża. A później – płacz, załamanie i pokusa rozpaczy. Pokusa, którą przezwyciężyło dopiero potrójne wyznanie miłości: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Kim więc był Jezus dla Piotra?