Nikodem. Świat postawiony na głowie

Gdy ciemna poświata nocy powoli okrywała Palestynę, nad Jerozolimą zapadł zmrok. W mieście otulonym nocą jak płaszczem wysoko postawiony faryzeusz decyduje się na spotkanie Nauczyciela z Nazaretu. Jerozolimski uczony o szlachetnym rodowodzie pragnie nocą rozmawiać z wędrownym kaznodzieją z pogardzanej Galilei. Dlaczego nocą? Gdy ustaje ludzka aktywność, a na niebie błyszczą srebrne punkty, myśl biegnie ku temu, co najważniejsze. Ku temu, co niekiedy spędza sen z oczu. Dlaczego Nikodem nie przyszedł do Jezusa w świetle dnia? Domysły są różne. Być może przyszedł nocą, gdyż późno kończyły się obrady Wysokiej Rady, do której należał? A może chciał pozostać w ukryciu i nie ujawniać przed przyjaciółmi swego spotkania z Jezusem? Albo zapragnął mieć dużo czasu na rozmowę, nawet gdyby ta miała przedłużyć się długo w noc? Może lista jego pytań do Jezusa była długa? A może po prostu wstydził się, że chce rozmawiać z Nazarejczykiem, urodzonym w „Galilei pogan”? Nie wiemy tego na pewno. Wiemy natomiast z całą pewnością, że mrok i noc w Ewangelii Janowej to nie tylko ciemność, która zalega nad światem. Czwarta Ewangelia pełna jest symboliki.

Jan apostoł – najmłodszy spośród uczniów Jezusa (albo ostateczny redaktor Ewangelii – ktoś z kręgów Janowych) miał dużo czasu na głęboką teologiczną i egzystencjalną refleksję nad życiem i słowami Jezusa. Umiłowany uczeń Pana po zmartwychwstaniu wraz z innymi głosił dobrą nowinę w Jerozolimie. Po wybuchu powstania Żydów przeciw Rzymianom w 66 r. po Chr. prawdopodobnie poprzez Samarię udał się z innymi chrześcijanami do Pelli, miasta w dzisiejszej Jordanii. Pella była miastem, które dało wyznawcom Chrystusa schronienie przed zawieruchą wojenną. Po pewnym czasie stamtąd wyruszył do Efezu, potem więziony był na oblanej atłasowym morzem wyspie Patmos, a pod koniec życia – jak mówi tradycja – powrócić miał do Azji Mniejszej. Jego Ewangelia powstała niemal siedemdziesiąt lat po zmartwychwstaniu Chrystusa. To wystarczająco długi czas na głęboką refleksję nad chrześcijańskim orędziem. Refleksję, która zaowocowała bogato rozwiniętą symboliką. Ewangelista chętnie sięga po nią także w narracji o spotkaniu Jezusa i Nikodema.

Mrok i noc dla Jana to symbol grzechu i poszukiwania. Interpretując w tym kluczu początek opowiadania, łatwo odczytać, że do Jezusa w środku nocy przychodzi człowiek grzeszny i poszukujący Boga zarazem. Przychodzi Nikodem z doświadczeniem swojej słabości i z wielkim pragnieniem spotkania Tego, który daje moc do pokonania słabości. Przychodzi pogrążony w grzechu i pełen marzeń o Bogu, który wyzwala z grzechu. Nikodem wybrał dogodną porę na spotkanie z Jezusem. Nocą bowiem – według tradycji sapiencjalnej – słowo Boga mocniej dociera do głębin ludzkiego serca: „Gdy głęboka cisza zalegała wszystko, a noc w swoim biegu dosięgała połowy, wszechmocne Twe słowo z nieba, z królewskiej stolicy, jak miecz ostry niosąc Twój nieodwołalny rozkaz, jak srogi wojownik runęło pośrodku zatraconej ziemi” (Mdr 18,14-15).

Nikodem należał do frakcji faryzeuszy. Judaizm pierwszego stulecia obfitował w różne ugrupowania. Oprócz faryzeuszy na scenie życia religijnego aktywni byli saduceusze i uczeni w Piśmie, zeloci i sykaryjczycy, herodianie i esseńczycy, należący do nich qumrańczycy, a także zwolennicy Jana Chrzciciela. Ta bogata mozaika sprawiała, że judaizm czasów Jezusa stanowił religię niezwykle żywotną i pełną dynamiki. Co wyróżniało faryzeuszy spośród innych ugrupowań? Nazwa frakcji pochodzi od hebrajskiego terminu peruszim, oznaczającego „oddzieleni”. Faryzeusze oddzielali się od reszty społeczeństwa Izraela naciskiem, jaki kładli na zachowanie Prawa Mojżeszowego. Nie wystarczała im Tora pisana (Torah she-bi-ktaw) i jej sześćset trzynaście przykazań, które każdy faryzeusz recytował z pamięci bez zająknięcia. Sięgali także po tradycję ustną (Torah she-be-‘al pe), przekazywaną z ojca na syna. To ona stanowiła „mur wokół Prawa”, mur, który faryzeusze wznosili z całą pieczołowitością. Czym jest ów „mur wokół Prawa”? Przekonani o tym, że Bożą miłość zaskarbić można sobie tylko absolutną wiernością wobec każdego z sześciuset trzynastu przykazań Tory, faryzeusze każde z tych przykazań obwarowali wieloma nakazami i zakazami. Kto przestrzegał rzetelnie owych obwarowań, zwanych właśnie „murem”, miał pewność, że nie przekroczył głównego przykazania. Faryzejskie dysputy toczyły się wciąż wokół Prawa i jego interpretacji w przekazywanych ustnie tradycjach.

Posłużmy się przykładem. Jedno z sześciuset trzynastu przykazań wypisanych z Tory brzmi: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”. Dla faryzeuszy oznacza ono, iż nie wolno wykonywać ciężkich prac, do których Miszna – powstały ok. 200 r. żydowski komentarz do Tory – zalicza następujące czynności: orka, siew, żniwa, wiązanie snopów, młocka, czyszczenie ziarna, selekcja ziarna, przesiewanie, mielenie, wyrabianie ciasta, wypiek, strzyżenie owiec, wybielanie skór, czesanie surowca, farbowanie, przędzenie, operacje tkackie, rozpuszczanie przędzy, zawiązywanie i rozwiązywanie węzłów, szycie, darcie tkanin, myślistwo, ubój bydła, obdzieranie ze skóry, uzdatnianie i skrobanie skór, cechowanie, krojenie materiału, pisanie i wycieranie napisów, budowanie, burzenie, rozpalanie i gaszenie ognia, uderzanie młotem, przenoszenie ciężarów z obszaru prywatnego w miejsce publiczne i odwrotnie (Szabat 7,2).

W dniu szabatu nie wolno Żydom uczynić więcej niż tysiąc kroków pieszo, tysiąc kroków na zwierzęciu jucznym i tysiąc kroków na wodzie poza tzw. obszarem zamkniętym. Skrupulatni w przestrzeganiu surowych przepisów Żydzi byli równie pomysłowi w sposobach ich omijania. Gdy ktoś musiał w dzień szabatu przebyć drogę około trzech kilometrów, najpierw szedł tysiąc kroków prowadząc na uprzęży swego osiołka, później na jucznym zwierzęciu pokonywał kolejny tysiąc kroków, a następnie przywiązywał do siodła bukłak z wodą, siadał na nim i ostatnią część podróży pokonywał „drogą morską”.

Znany był także zwyczaj łączenia domów. Polegał on na tym, iż budynki znajdujące się na obrzeżach wioski łączono sznurem tak, by opasać nim całą miejscowość. Wówczas stanowiła ona „obszar zamknięty” i można było dowolnie poruszać się wewnątrz w dzień szabatu. Nawet i dziś można w ortodoksyjnej dzielnicy Jerozolimy o wdzięcznej nazwie „Stu bram” (Mea Szearim) zobaczyć w szabat osobliwy widok: dwóch mężczyzn, którzy wędrując obok siebie przerzucają sobie nawzajem pakunek lub torbę. Prawo zakazuje przenoszenia przedmiotów w szabat, ale nie zakazuje ich przerzucania! Ewentualnie można dziwacznie przenosić przedmioty nogami lub trzymając je w ustach, gdyż przepis zakazuje używania rąk do przenoszenia ciężarów w dniu świątecznym.

Dlaczego faryzeusze czasów Jezusa (a później rabini) tak bardzo podkreślali konieczność zachowania wszystkich sześciuset trzynastu przepisów Tory, nawet jeśli prowadziło to do zachowań wyglądających dziwacznie? Dlatego, że w ich przekonaniu przed każdym człowiekiem istnieje wybór pomiędzy dwiema drogami życia, z których jedna tylko prowadzi do zaskarbienia sobie miłości Boga. Jest to droga zachowania Prawa. Przez usta Mojżesza Bóg przed każdym człowiekiem roztoczył taką perspektywę: „Patrz!  Kładę dziś  przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście.  Ja  dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić  Jego drogami,  pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy, abyś  żył  i mnożył się, a Pan, Bóg twój będzie ci błogosławił w kraju, który idziesz posiąść. Ale jeśli serce swe odwrócisz, nie usłuchasz, zbłądzisz i będziesz oddawał pokłon obcym bogom, służąc im – oświadczam wam  dzisiaj, że na pewno zginiecie, niedługo zabawicie na ziemi, którą idziecie posiąść, po przejściu Jordanu. Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię,  kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie” (Pwt 30,15-17).

Są więc przed człowiekiem dwie drogi – droga życia i droga śmierci, błogosławieństwa i przekleństwa. Kłopot w tym, że z powodu grzechu każdy człowiek dostał się na drogę, która wiedzie do zguby. Jak się uratować? Faryzeusze w swoim przekonaniu znaleźli właściwą odpowiedź na to pytanie. Wierne zachowanie wszystkich przykazań może sprawić, że Bóg okaże zmiłowanie i człowiek dzięki własnym wysiłkom (tzw. uczynkom Prawa) będzie mógł przedostać się na drogę Bożego błogosławieństwa i zaskarbić sobie w ten sposób miłość Boga. Faryzeusze – jak Paweł z Tarsu, również faryzeusz – nie mieli wątpliwości, iż „wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej” (Rz 3,23). Skoro wszyscy zgrzeszyli, to znaczy, że wszyscy znaleźli się na drodze śmierci i przekleństwa. Do nich mówi Bóg przez Mojżesza: „oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie”. Aby uniknąć zguby – myśleli zwolennicy faryzeizmu – jest tylko jeden sposób: absolutna wierność wszystkim sześciuset trzynastu przykazaniom Tory.

Nikodema, który pod rozgwieżdżonym niebem Jerozolimy pojawił się przed Jezusem, cechował typowo faryzejski sposób myślenia. Ten grzeszny (jak każdy człowiek) i poszukujący Boga przywódca narodu izraelskiego znał na pamięć wszystkie przykazania Tory i dokładał wszelkich starań, aby żadnego z nich nie przekroczyć. Świadomy swej słabości i poszukujący Tego, który może słabość pokonać, przychodzi pod osłoną nocy do Jezusa, by rozmawiać o Bogu. Dotknięty przez grzech i szukający Tego, który przebacza grzechy, członek Wysokiej Rady stawia się przed galilejskim Nauczycielem, o którym wie z całą pewnością, że wyszedł od Boga. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie czynił Jezus, gdyby Bóg nie był z Nim (J 3,2). Nikodem, choć całym sercem pragnie zachować Prawo, wie jednocześnie, że nikt nie jest przed Bogiem bez winy. Jego serce targane jest rozterkami. Jak może zasłużyć na miłość Bożą, skoro grzeszy? Jak może zaskarbić sobie życzliwość Jahwe, skoro nie udaje mu się w całej rozciągłości zachować wszystkich przykazań? Jak przedostać się z drogi przekleństwa na drogę błogosławieństwa? Czy „uczynki Prawa” wystarczą, by przejednać Boży gniew? Co musi zrobić, aby doświadczyć Bożej miłości?

Choć ewangelista nie wkłada w usta Nikodema wprost powyższych pytań, nie popełnimy błędu zakładając, że kołatały się one w sercu rozmówcy Jezusa. Był przecież faryzeuszem, więc podzielał przekonania członków swojego ugrupowania. A przekonania te w naturalny sposób skłaniają do postawienia takich właśnie pytań. Zanim jeszcze Nikodem je sformułuje, Jezus uprzedza go swoją odpowiedzią: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli ktoś nie narodzi się powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego” (J 3,3). Reakcją Nikodema jest niezrozumienie: nie można przecież urodzić się dwa razy! Nie ulega wątpliwości, że ewangelista posługuje się tutaj swoją ulubioną metodą literacką rozwoju narracji. Jest nią tzw. metodologiczne niezrozumienie. Bardzo często na kartach jego Ewangelii rozmówcy nie rozumieją Jezusa i są zmuszeni zadawać kolejne pytania. Właśnie te pytania rozwijają akcję i sprawiają, że narracja staje się bardziej dynamiczna. Nie tylko Nikodem nie rozumiał Jezusa. Motyw metodologicznego niezrozumienia pojawia się w innych narracjach: Samarytanka nie rozumie wypowiedzi o wodzie żywej i prosi Jezusa, by nie musiała już przychodzić do studni; wielu spośród uczniów nie rozumie mowy eucharystycznej i odchodzi od Jezusa; apostołowie nie rozumieją Jezusa, gdy stwierdza, iż Łazarz zasnął, więc idzie go obudzić itp. Ten literacki chwyt w przypadku rozmowy z Nikodemem pozwala Jezusowi wyjaśnić, że nowe narodzenie to narodzenie z wody i Ducha (J 3,5-8), czyli chrzest potwierdzony świadomą decyzją. Sakramentalny znak chrztu gładzi grzech pierworodny i otwiera wierzącego na dar bezwarunkowej miłości Boga. Miłość Boża udzielona w czasie chrztu winna być przyjęta świadomą decyzją wierzącego w wypadku, gdy chrzest został udzielony w okresie niemowlęctwa. Otwarcie serca przed Jezusem – Panem i Zbawicielem – jest decyzją potwierdzającą chrzest. To właśnie w nowym narodzeniu, czyli w sakramencie chrztu potwierdzonym decyzją otwarcia serca przed Bogiem, kryje się Jezusowa odpowiedź na pytania Nikodema.

A odpowiedź ta jest szokująca: nie trzeba robić nic, aby Bóg nas kochał! „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Żadne wypełnianie „uczynków Prawa” nie zaskarbi nam miłości Boga, bo już ją mamy, zupełnie za darmo! Żaden ludzki wysiłek nie sprawi, że Bóg będzie nas kochał, bo Bóg kocha nas bez żadnych naszych zasług! Nie możemy zrobić nic, by Bóg kochał nas bardziej, gdyż kocha najbardziej. Nie możemy zrobić nic, by Bóg kochał nas mniej, gdyż z natury swojej Bóg jest miłością i nie potrafi istnieć inaczej, jak kochając! Bóg kocha człowieka całą swoją istotą, kocha zupełnie bezwarunkowo i całkowicie darmowo. Kocha nie dlatego, że zachowujemy przykazania, ale dlatego, że jest Ojcem. Kocha nie dlatego, że staramy się być święci, ale dlatego, że On jest święty. Kocha nie dlatego, że my unikamy grzechu, ale dlatego, że On jest bez grzechu.

Ta prawda musiała uderzyć Nikodema jak grom z jasnego nieba. Gdy głęboka cisza nocy owionęła Jerozolimę, Jezusowe słowa przewróciły do góry nogami poukładany świat Nikodema. Gdy głęboka cisza zalegała wszystko, a noc w swoim biegu dosięgała połowy, wszechmocne słowo z nieba, z królewskiej stolicy, jak miecz ostry runęło pośrodku zatraconej ziemi (por. Mdr 18,14-15). Bardzo bliski faryzeuszom w wielu kwestiach Nauczyciel z Galilei mówi o Bogu, którego faryzeusze nie znają. Mówi o Synu Bożym, który z drogi błogosławieństwa dobrowolnie zszedł na drogę przekleństwa, by ponieść wszelkie konsekwencje tej decyzji. By, będąc bez grzechu, umrzeć zamiast tych, którzy przez grzechy zasłużyli na śmierć. By zawisnąć na krzyżu za ludzkie winy i przynieść ocalenie każdemu, kto w Niego uwierzy. Jezus zdaje się mówić Nikodemowi: żaden człowiek o własnych siłach nie jest w stanie przejść z drogi śmierci na drogę życia. Nie jest w stanie uczynić tego żaden człowiek, ale może to uczynić Bóg. Posłał On swojego Syna, aby każdy, kto w Niego uwierzy, doświadczył miłości Bożej na co dzień, aby jego grzechy zostały przebaczone i aby znalazł się na drodze Bożego błogosławieństwa. Zamiast sześciuset trzynastu uczynków Prawa wystarczy jeden akt wiary. Zbawiającej miłości Boga doświadczamy przez wiarę, nie dzięki zachowaniu Prawa.

Zapowiedź takiego zbawczego pomysłu Boga Jezus odnalazł na kartach Starego Przymierza. Gdy plaga węży ogarnęła Izraelitów, nikt o własnych siłach nie był w stanie uratować się przed ich śmiercionośnym jadem. Wystarczyło jednak spojrzenie na miedzianego węża, którego Mojżesz na Boży rozkaz umieścił na palu, aby ocalić życie. Wystarczy na nowo narodzić się poprzez chrzest i ten sakramentalny znak potwierdzić osobistą decyzją otwarcia przed Bogiem swego serca, by doświadczyć ratującej miłości Boga. Bo „jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, aby wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy miał życie wieczne” (J 3,14-15).

Wiara w Jezusa otwiera człowieka na doświadczenie Bożej miłości, na którą odpowiedzieć należy życiem prawym i szlachetnym. Przyjęcie miłości Bożej winno zostać potwierdzone przez nasze dobre czyny, ale nigdy odwrotnie. To nie dobre czyny mają nam zaskarbić miłość Boga, ale na uprzedzającą i bezwarunkową miłość Boga odpowiadamy szlachetnymi czynami. Dobre uczynki są potwierdzeniem otwarcia się na przebaczającą miłość Boga objawioną w Jezusie, który poniósł śmierć zamiast każdego z ludzi. Jesteśmy zbawieni przez wiarę w Bożą miłość objawioną w Jezusie, nie za pomocą uczynków (por. Ef 2,8-9), jednak wiara bez uczynków „martwa jest sama w sobie” (Jk 2,17).

Nikodemowy świat stanął na głowie. Do chwili spotkania z Jezusem Nikodem był pewien, że jedynie dobrymi uczynkami zaskarbić można sobie miłość Boga. Od nocnej rozmowy z Galilejczykiem wiedział, że Bóg kocha ludzi za darmo, a na tę miłość odpowiedzieć należy szlachetnym postępowaniem. Dotychczas myślał według schematu: najpierw dobre uczynki, potem Boża miłość. Od pamiętnej jerozolimskiej nocy wszystko się odwróciło: najpierw przyjęcie wiarą Bożej miłości, potem prawe czyny jako odpowiedź na szaleńczą miłość Boga. A to zupełnie inna perspektywa. Perspektywa, która odmienia wszystko. Bo okazało się, że to, do czego dążył Nikodem wszelkimi siłami – pozyskanie miłości Boga, zyskał całkowicie za darmo.

Doświadczenie miłości Boga zmienia diametralnie perspektywę przeżywania codzienności. Zupełnie inaczej rozpoczynamy dzień z myślą w stylu „Bóg mnie kocha. Kocha tak bardzo, że oddał za mnie swoje życie i pragnie uczynić wszystko, abym był szczęśliwy”, zamiast myśli: „Muszę dziś robić wszystko, aby zasłużyć na miłość Boga, inaczej nie mam szans na szczęście i wieczne zbawienie”. Miłość Boża jest absolutnie największa i bezwarunkowa. Największa, bo Bóg nie może kochać już bardziej i nie może uczynić nic więcej dla naszego zbawienia ponad to, co już uczynił. Bezwarunkowa, bo pokochał nas beż żadnych naszych zasług w przeszłości i bez względu na to, co uczynimy w przyszłości. Jest to miłość nieodwołalna. Człowiek może powiedzieć: „kocham cię wtedy, gdy…” lub „kocham cię do momentu, w którym…”. Bóg nie stawia swej miłości wobec człowieka żadnych warunków. Od chwili nocnej rozmowy z Jezusem Nikodem do swojej codziennej modlitwy porannej, którą odmawiają wszyscy żydowscy mężczyźni, a która brzmi: „Boże, dziękuję Ci, że nie stworzyłeś mnie poganinem, niewolnikiem ani kobietą”, mógł dołączyć jeszcze słowa – „Boże, dziękuję Ci, że kochasz mnie miłością absolutną, bezwarunkową i nieodwołalną”.

Polub stronę na Facebook