II NIEDZIELA PO NARODZENIU PAŃSKIM C

(03.01.2016)

Modlitwa niemal spóźniona 

Korek na drodze stanowej w Nowym Jorku był niemiłosierny. Gdy wpadli na lotnisko, okazało się, że właśnie zamknięto bramki check-in. Byli wściekli. Ona, on z trójką dzieci. Godzinę później wściekłość ustąpiła miejsca przerażeniu. Mieli wykupiony ten właśnie rejs… Był poranek 11 września 2001 roku. Gdy odebrała telefon od swego ojca Stanley’a (imię zmienione), on również nie mógł uwierzyć, że żyją. Kamień spadł mu z serca. Dopiął swój strażacki kombinezon, włożył hełm i wbiegł na klatkę schodową zaatakowanego wieżowca. Niedługo później już nie żył. Drugi budynek zawalił się, grzebiąc setki osób.

Stanley wiele lat temu porzucił Kościół. Kpił z ludzi wierzących. Również ze swojej córki. A ta przez miesiące po katastrofie wciąż na modlitwie zmagała się z pytaniem: „Panie, ocaliłeś naszą rodzinę, ale dlaczego mój ociec musiał zginąć bez szansy na pojednanie z Tobą?” Pewnej soboty pod dom ocalonej rodziny podjechał samochód, z którego wysiadło młode małżeństwo z niemowlęciem na ręku. „Przyjechaliśmy wam podziękować – powiedziała mama. – Nasz syn żyje dzięki waszemu ojcu. Byłam w ciąży z tym maleństwem, gdy wbiegł do mojego biura, wziął mnie na ręce i kilkanaście pięter sprowadzał po schodach. Potem wrócił do budynku…” Chłopcu nadano imię Stanley. Jego mama kontynuowała opowieść: „Gdy schodziliśmy zadymionymi schodami, wasz ojciec mówił, że odszedł od Boga i że to był błąd, a zaraz może umrzeć. Powiedziałam mu wtedy, że w każdej chwili może przyjąć Jezusa. Zatrzymaliśmy się na półpiętrze. On ukląkł i powtarzał za mną: „Panie Jezu, przebacz mi moje grzechy. Otwieram Ci moje serce. Bądź moim Panem i Zbawicielem”.

To była pierwsza po wielu latach i jednocześnie ostatnia modlitwa strażaka, który w ostatniej chwili swego życia przyjął Jezusa – Wcielone Słowo Boga. A przecież „wszystkim tym, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1,12).