Święta wiara – Bogota

[…] już się nie troskam o żaden z upadających dni, 
gdy wiem, że wszystkie upadną.

Karol Wojtyła

Kiedy miałem cztery lata, rodzice podarowali mi zabawkę. Był to bardzo prostej budowy kalejdoskop. Patrząc we wziernik, należało całą tubę nakierować na źródło światła. Wtedy wszystko ożywało! Obracając przedmiotem w lewo czy prawo oglądałem zaczarowane światy tworzone przez regularne wzory odbijające się w odpowiednio nastawionych lustrach. To optyczne urządzenie wymyślone przez Szkota Davida Brewstera otworzyło przede mną zupełnie nowe horyzonty.

Plany wyprawy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Najpierw miał być Ekwador. Potem Wenezuela. Następnie kilka mniejszych państw Ameryki Środkowej. Ostatecznie stanęło na Kolumbii. Zdecydował Covid. To właśnie do Kolumbii można było wjechać w miarę bezpiecznie. Wystarczyło poświadczenie szczepienia lub test ważny trzy doby, by wylądować w Bogocie. Tak właśnie zrobiliśmy.

Poranek na ulicach Bogoty

My, czyli czwórka przyjaciół zapalonych do poznawania nowych światów. Zapalonych w sposób absolutnie rozważny i celowy! Bo o tej części świata mówi się tak: chcesz poznać Karaiby? – wybierz Dominikanę. Chcesz zasmakować Pacyfiku? – nic lepszego niż Chile. A może wolisz wspinać się w Andach? – Ekwador będzie doskonały! Pociąga cię amazońska puszcza? – Brazylia będzie idealna. Interesują cię kultury prekolumbijskie? – nic lepszego nad Meksyk.

A może chciałbyś doświadczyć tych rzeczy w jednym miejscu? Witamy w Kolumbii!

***

Naszą przygodę w kraju, który kojarzy się głównie z kartelami narkotykowymi, kawą, El Dorado i szmaragdami rozpoczynamy od samej stolicy. Droga do niej była długa. Najpierw przejazd z Wrocławia do Berlina, następnie przelot do Paryża, a ostatecznie jedenastogodzinny lot do Bogoty. Pomimo tego jednak, że droga do wyznaczonego celu jest czasowo długa i fizycznie męcząca, są pewne plusy. Za każdym razem, gdy fizycznie oddalasz się od domu i miejsca pracy, mentalnie nabierasz dystansu do świata, w którym żyjesz, do ludzi, z którymi spotykasz się na co dzień i do siebie samego.

Centrum miasta, a jakby na peryferiach

Taki dystans jest czymś nieocenionym. Zwłaszcza po całym roku siedzenia przed ekranem komputerowym, mówienia do studentów, co do których musisz wierzyć, że są po drugiej stronie i rozczarowaniu, gdy na pytanie o pytania („Czy są pytania do dzisiejszego wykładu?”) zapada głucha cisza.

Tak, po wielu miesiącach takich działań wzbicie się w powietrze i spojrzenie na naszą żywicielkę z lotu ptaka, spoza chmur, wydaje się naprawdę wyzwalające! Nigdy nie myślałem wcześniej, że spędzenie kilkunastu godzin w przestworzach, a właściwie w ciasnym fotelu, bez możliwości normalnego oddychania (maseczka musi zakrywać nos) może mieć jednak jakieś dobre strony.

Kojący widok. Wystarczy spojrzeć w niebo

Poprzednia nazwa Bogoty brzmiała Santa Fe de Bogota, co świadczy o silnym przywiązaniu do religii dawnych mieszkańców stolicy Kolumbii. Santa Fe to przecież „święta wiara” w hiszpańskim. Natomiast nazwa państwa nawiązuje oczywiście do nazwiska … Kolumb. Krzysztof Kolumb powszechnie uznawany jest za Włocha pochodzącego z Genui, jednak najnowsze badania dowodzą, że najprawdopodobniej urodził się na greckiej wyspie Chios.

Ta górzysta plama oblana błękitnymi wodami, plama pochodzenia wulkanicznego, leży w północno-zachodniej części Morza Egejskiego. Według przekazów, z Chios pochodzić miał Homer. Ten największy wędrowny pieśniarz grecki urodził się tu ponoć w VIII wieku przed Chr.

Dzwony wieży katedralnej

Autor Odysei sięgnął w swym dziele po tzw. motyw wędrówki cyklicznej. Polega on zasadniczo na takiej topograficznej kompozycji dzieła bądź utworu, że jego akcja kończy się w miejscu, w którym się rozpoczęła, jednak bohaterowie posiadają w zakończeniu odmienną świadomość niż początkowa. Ukazana przez Homera wędrówka Odyseusza przedstawiona została według schematu: Itaka – Troja – Itaka. Bohater wyrusza z rodzinnej Itaki na wojnę trojańską, by po wielu przygodach powrócić do punktu wyjścia jako człowiek ubogacony doświadczeniami drogi. Właśnie doświadczenia drogi stanowią o zmianie świadomości bohatera.

Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem: powrócę do Wrocławia, który był moim miastem wyjścia (a właściwie wyjazdu, bo z Wrocławia do Berlina wiedzie szlak autostradopodobny, który został utwardzony po raz pierwszy przez niemieckich drogowców za czasów Hitlera), bogatszy o doświadczenie podróży.

***

Powróćmy jednak do odkrywcy kontynentu południowoamerykańskiego, czy – jak wolą niektórzy – Ameryki Łacińskiej. Bardziej kuriozalna hipoteza od wspomnianych wyżej zasadza się na przekonaniu, że Kolumb był synem polskiego króla Władysława III Warneńczyka, który po bitwie pod Warną w 1444 roku udał się na Maderę. O prawdziwości tej teorii przekonany jest portugalski historyk Manuel da Silva Rosa, autor książki Historia nieznana.

Krzysztof Kolumb, zafascynowany ideą dotarcia do Indii, wsiadł na statek i przybył na Karaiby i do Ameryki Południowej. Sądził, że osiągnął cel podróży, stąd tamtejszą tubylczą ludność do dziś nazywamy Indianami, choć nigdy nie widzieli Taj Mahal, nie pływali w wodach Gangesu i nie słyszeli o naukach Buddy. Tę pomyłkę jednak śmiało można wybaczyć, zważywszy na fakt, że to Kolumb sprowadził do Europy ziemniaki, kukurydzę, tytoń (to akurat niezbyt chlubne osiągnięcie) i kakao.

Główny plac stolicy

Pragnieniem Kolumba była podróż dookoła świata. Odkrył Nowy Świat. Nowy w stosunku do Starej Europy. Umarł z przekonaniem, że udało mu się zrealizować swoje marzenie, choć dotarł zaledwie do połowy drogi. Do Bogoty nie dotarł nigdy. Więcej, nigdy nie otarł się nawet o wybrzeża Kolumbii. Kraj nosi imię kogoś, kto nigdy w nim nie zawitał. Już sam ten fakt usprawiedliwia nieco prześmiewcze przekręcanie nazwy kraju: Locombia oznacza tyle co „szalony kraj” (hiszp. loco – „szalony”).

Szalona w Kolumbii, a zwłaszcza w stolicy, jest przede wszystkim pogoda. Skoro rozpoczęliśmy od kalejdoskopu, to trzeba przyznać, że metaforyka jest wcale odpowiednia. Warunki atmosferyczne zmieniają się jak w kalejdoskopie. Może się zdarzyć, że słońce i deszcz wychodzą na scenę teatru zwanego Bogota naprzemiennie kilka razy w ciągu dnia.

Ponoć kawa w Kolumbii jest jedną z najlepszych na świecie

Bywa, że swój performance obydwa zjawiska odprawiają jednocześnie: w jednej części miasta pada, w drugiej mieszkańcy leniwie rozciągają się na trawnikach. Temperatura może wahać się w ciągu jednej doby od ośmiu do dwudziestu siedmiu stopni. Dlatego gdy wędrujesz po mieście w T-shircie, zaglądając na stragany owocowe i dając się uwieść zapachowi kawy dobywającemu się z niewielkich barów, warto mieć w plecaku kurtkę.

***

Kolumbia, czwarte co do wielkości państwo Ameryki Południowej, jest niezwykle zróżnicowana pod względem ukształtowania terenu, rozpościera się bowiem od wysokich Andów począwszy po nizinne tereny Amazonii skończywszy. Połowę powierzchni stanowią lasy. Te w strefie równikowej są wiecznie zielone i wilgotne. Podzwrotnikowe pokrywają góry i są to zazwyczaj lasy mieszane. Lasy galeriowe i sawanna występują zasadniczo w dorzeczu Orinoko. Tak, tak, Orinoko płynie, a właściwie – przedziera się przez Kolumbię.

***

Bogota, miasto, które rozciągnęło swe połacie w centralnej części kraju i daje schronienie ośmiu miliomom mieszkańców, przywitało nas w sierpniu deszczem, temperaturą trzynastu stopni i siedmiogodzinną różnicą w czasie. Warunki atmosferyczne wynikają z położenia stolicy w górach, które swą dzisiejszą nazwę biorą od antycznego centrum cywilizacji Indian. Witamy w Andach, w Kordylierze Wschodniej, dwieście metrów powyżej szczytu Rysów! Rozrzedzone powietrze stolicy zawiesza się pomiędzy dwoma szczytami o wdzięcznych nazwach: Guadalupe i Monserrate.

Życie toczy się niespiesznie

Kto chciałby zwiedzać miasto dawnym zwyczajem – czyli z mapą w ręku – może srodze się zawieść. Praktyczne nigdzie nie można nabyć planu stolicy, gdyż rozkład ulic jest nader regularny. Przecinają się zazwyczaj pod kątem prostym i oznaczane są kolejnymi cyframi i liczbami. Trudno się zgubić. Granicę wyznacza ulica Carrera 7, oddzielająca wschód miasta od zachodu. Część wschodnia jest bezpieczna. A zachodnia? Kto chce, może sprawdzić to na własną rękę, ale śmiałków jest niewielu. Więcej o tym poniżej.

Jak bardzo pomysłowi mogą być niektórzy Kolumbijczycy w oszukiwaniu nie tyle turystów, co własnego rządu, przekonujemy się kilka minut po wyjściu z lotniska. W jaki sposób? Znaleźliśmy prywatnego kierowcę – nie taksówkarza – który oferował swoje usługi turystom. Cena za dojazd do hotelu była atrakcyjna, więc załadowaliśmy bagaże i siebie do starego buicka, i ruszyliśmy z parkingu. Był to długoterminowy parking przy lotnisku, co oznacza, że nasz kierowca już przynajmniej kilka godzin temu zaparkował tam swój cenny pojazd, za którego przednią szybą widniał bilet parkingowy. Gdy dojechaliśmy do bramki, na której należało przytknąć bilet do czytnika i uiścić odpowiednią opłatę … kierowca wysiadł z auta, podszedł oddalonej o kilka metrów do bramki wjazdowej na parking, wydrukował bilet, po czym z uśmiechem przytknął go do czytnika bramki wyjazdowej. Ponieważ dziesięć minut przebywania na parkingu jest darmowe, wyjechaliśmy nie płacąc ani pół peso.

Dojechaliśmy do hotelu w centrum miasta. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień pierwszy.

***

Po krótkiej nocy i skromnym śniadaniu z jajecznicą we wszelkich odmianach – z pomidorem, szynką, cebulą i owocami – odmianach (zawsze z kolendrą), których polskie nazwy nie istnieją – wyruszamy do miasta. Od razu rzuca się w oczy, jak bardzo zróżnicowana jest tu ludność (niektórzy woleliby użyć w tym miejscu słowa: populacja). Oprócz osób białej karnacji spotyka się metysów i mulatów, rzadziej czarnoskórych.

Ciasta, słodycze i napoje z koką są dostępne wszędzie

Najbardziej centralnym placem nie tylko w stolicy, ale w niemal wszystkich miastach i miasteczkach kraju, jest zawsze Plaza de Bolivar. To on (Bolivar, nie plac) przejął rządy w Bogocie w 1819 roku i uczynił stolicą Wielkiej Kolumbii, z której wyłoniły się potem także Panama, Wenezuela i Ekwador. Przy placu Bolivara usytuowano najważniejsze instytucje religijne, państwowe i miejskie: katedrę wraz z przylegającym do niej pałacem prymasowskim, sąd najwyższy, czyli Pałac Sprawiedliwości, ratusz miejski, który niegdyś stanowił więzienie dla kobiet, i Pałac Kongresu.

Na straganie w dzień targowy

Czyj pomnik stoi na samym środku placu? Oczywiście, Bolivara! Do samego skweru przylega rezydencja prezydenta i prowadzona przez jezuitów szkoła wyższa, która uchodzi za jedną z najlepszych w kraju. Pałac prezydencki o nazwie San Carlos powstał w XVI wieku. Początkowo tu właśnie mieściło się jezuickie kolegium, jednak w XVIII wieku przewrót społeczny doprowadził do odebrania budynku Kościołowi przez państwo.

***

Ciekawostkę stanowi fakt, że adiutantem Bolivara był Polak, Izydor Borowski. Jego kariera wojskowa była dość bogata i urozmaicona. Służył w legionach polskich we Włoszech, potem był piratem na Karaibach, a gdy trafił do wojsk wyzwoliciela narodu kolumbijskiego z rąk Hiszpanów, ten mianował go generałem. Niespokojny duch jednak wyrwał się z Bogoty i trafił do armii perskiej, gdzie zyskał godność wezyra. Nie dziwię się! W końcu kultura perska jest jedną z ciekawszych kultur starożytności, a perskiego króla Cyrusa Biblia nazywa mesjaszem!

Stacja drogi krzyżowej w Monserrate

Spacer w deszczu rozpoczynamy od trzech budowli sakralnych: katedry, kościoła św. Franciszka i sanktuarium na wzgórzu Monserrate. Dwa pierwsze stoją w najstarszej części miasta zwanej La Candelaria. Rzadko kto zdaje sobie sprawę, że nazwa dzielnicy znaczy po polsku tyle, co „Matka Boża Gromniczna”. W wielu krajach Ameryki Łacińskiej 2 lutego urządzane są wieczorami procesje ku czci Maryi. Ich uczestnicy niosą świece („candela”) i pochodnie. Wszystko odbywa się w doniosłej, radosnej, a jednocześnie poważnej atmosferze. Miałem kiedyś możliwość uczestniczenia w takiej procesji w Boliwii i pamięć o tym wydarzeniu wciąż mnie roztkliwia.

Główny kościół archidiecezji bogotańskiej ma dość długą nazwę: Archikatedralna Bazylika Metropolitalna Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Budynek powstał w połowie XVI wieku i wtedy też erygowano diecezję. Obecna późnobarokowa trzynawowa budowla z szeregiem bocznych kaplic pochodzi z 1811 roku. Katedra mieści doczesne szczątki Gonzalo Jimeneza de Quesada, konkwistadora i założyciela miasta. Urodzony w 1509 roku w Kordobie, był potomkiem nawróconych na chrześcijaństwo Żydów. Po ukończeniu studiów prawniczych w Salamance, zaciągnął się jako główny na okręt płynący w stronę Ameryki Południowej. Tak, społeczność statku to takie małe państwo w pigułce, dlatego potrzebowała również sędziego. Do brzegów Santa Marta w dzisiejszej Kolumbii dotarł w 1536 roku i rozpoczął eksplorację regionu. Dwa lata później założył Bogotę. Jego późniejsze losy potoczyły się dość dramatycznie. Zmarł jako bankrut w 1579 roku, niedoceniony przez rząd Hiszpanii. To on jest autorem powiedzenia:

„Sądzę, że bardziej chwalebna jest śmierć niż życie w niełasce”.

Rozmyślając nad trudnymi losami hiszpańskiego odkrywcy, docieram do kolejnej świątyni.

Niektóre z kościołów urzekają prostotą

Kościół św. Franciszka pochodzi z połowy XVI wieku i zdaniem wielu znawców jest najstarszy w całym kraju. Kilkukrotnie odbudowywana świątynia, niszczona trzęsieniami ziemi, odznacza się dziś wpływami flamandzkimi i – o dziwo – muzułmańskimi. Uwagę zwraca przepiękna figura Maryi umieszczona w ołtarzu prawej nawy. Doroczna procesja wielkanocna gromadzi wielu wiernych, którzy chcą ją zobaczyć w całej krasie, gdy wynoszona jest na feretronie na zewnątrz kościoła. Sam kościół wewnątrz jest dosyć ciemny. Atmosfera jednak nie jest przygnębiająca, ale raczej sprzyjająca modlitwie. W bocznych nawach umieszczono wiele ołtarzy i rzeźb przedstawiających świętych. Niektóre z drewnianych postaci odziane są w rzeczywiste ubrania: płaszcze czy narzuty. To specyfika sztuki sakralnej tej części świata.

***

Sanktuarium Monserrate wznosi się na wysokość około 3200 metrów n.p.m. Wspomniany Gonzalo Jimenez de Quesada polecił postawienie dwóch krzyży na górach wznoszących się nad miastem. Sto lat później niejaki Don Juan de Borja nakazał na jednym ze wzgórz wybudowanie kościoła ku czci Matki Bożej z Montserrat w Hiszpanii.

W mojej pamięci do dziś zachowuję niebezpieczną jazdę na tę andaluzyjską górę! Wydawało się, że niewielka toyota za chwilę oderwie się od skał i pofrunie w przepaść! Na szczęście tak się nie stało, a wszystko – jestem co do tego pewien – dzięki ochronnym skrzydłom Anioła Stróża! Zresztą sama nazwa świadczy o nieprzystępności miejsca. Monte serrado to tyle co „zamknięta góra”.

Panorama miasta z sanktuarium

Do religijnego kompleksu można wjechać kolejką górską. Wybieramy tę właśnie drogę. Podróż zajmuje około dziesięciu minut. Widok ze wzgórza zapiera dech w piersiach. Widoczna jest cała panorama miasta, a przy dobrej pogodzie nawet okoliczne wulkany. Najpiękniejsze są jednak zachody słońca. Samo sanktuarium to bardzo prosta, można wręcz powiedzieć – skromna budowla kościelna. Figura Matki Bożej, kopia tej z hiszpańskiego miejsca kultu Maryi, stoi dziś w bocznej nawie.

W głównym ołtarzu umieszczono natomiast rzeźbę Chrystusa ociekającego krwią po biczowaniu i upadającego pod krzyżem. To właśnie ten wizerunek sprawił, że z roku na rok do sanktuarium zaczęło przybywać coraz więcej pielgrzymów. Dziś cały kompleks pielgrzymi nosi nazwę El Señor Caido – Upadający Pan. Bardzo interesująca wydała mi się hipoteza, o której słyszałem podczas jednego z wykładów, iż wielu chrześcijan Ameryki wywodzących się z plemion indiańskich, jest przywiązanych do martyrologicznych wątków historii Kościoła. Cierpienie Chrystusa i Maryi, a także wielu męczenników i świętych, przemawia do nich ze zdwojoną siłą z tego powodu, że ich przodkowie składali ofiary z ludzi. Czy jednak hipoteza ta ma wystarczająco sile argumenty, by ją podtrzymać?

***

Zjedźmy z Monserrate jeszcze na chwilę do stolicy. Uroku dzielnicy La Candelaria dodają piękne domy w stylu kolonialnym. Zachwycają w nich wykusze, niewielkie balkony i cudownie zdobione okna. Przechodząc tymi uliczkami i zachwycając się kolorami frontonów domostw i wymyślnymi kształtami bogato dekorowanych okiennic i rzeźbionych drzwi, niemal nie można oprzeć się pokusie wstąpienia do jednej z dziesiątek kawiarenek nęcących zapachem rodzimej kawy i klimatyczną muzyką.

Soków ze świeżych owoców nigdy za wiele

Pomiędzy kafejkami, w których niejednokrotnie bez problemu nabyć można kokainę, wściubili swe sklepiki handlarze szmaragdów. Jedna trzecia szmaragdów na świecie pochodzi właśnie stąd, z Kolumbii. Muzo i Chivor to dwa największe ośrodki poszukiwania drogiego kamienia. Piękna historia jego powstania – zakotwiczona w tradycji Indian Muisca – głosi, że szmaragdy to łzy bogini Fura, które uroniła po stracie kochanka. Ponoć wsiąkły w ziemię i skrystalizowały się w zaczarowaną zieleń. Im bardziej zieleń kamienia jest intensywna, tym większą zapłacić należy za niego cenę.

Najwięcej sklepów z zielonym kamieniem odnaleźć można przy Avenida Jimenez, ale wielu sprzedawców oferuje wprost na ulicy cenny kruszec. Bardzo łatwo spotkać mężczyzn proponujących kupno szmaragdów, które ukrywają w zwykłych kopertach noszonych w kieszeni marynarki. Szmaragdy są prawdziwe, czy jednak oferujący je kupcy nabyli je legalnie, pozostanie tajemnicą.

Kolorystyka fasad domów głównej dzielnicy urzeka turystów

Centrum miasta oferuje także znakomite kolumbijskie jedzenie. Najważniejsza cecha – zawsze świeże. Wszelkie rodzaje owoców morza, znakomita wołowina, arepas – czyli placki kukurydziane, dziesiątki warzyw przyprawianych na wszelkie sposoby, aromatyczne owoce (zawsze jest na coś sezon) – wszystko to znaleźć można w każdej niemal restauracji.

Po głównym posiłku rzadko kto opiera się urodzie i zapachom kolumbijskich ciast. Tymczasem zachodzimy do przytulnej kawiarni niedaleko Plaza Bolivar.

Leniwy spacer po dzielnicy La Candelaria

Wystrój raczej lekki, dominuje drewno i kolory bieli i brązu. Aż dwie kobiety trudzą się przy przygotowaniu każdej filiżanki czarnego napoju. Czynią to z całą gracją, a ubrane są w tradycyjne kolumbijskie stroje. Wszystko się wydłuża, bo cały proces jest nader skomplikowany! Dobrze, że nie muszą zrywać, suszyć i wypalać ziaren kawowca, ale reszta należy już do nich!

Odważenie odpowiedniej ilości właściwego gatunku, mielenie ziaren przy akuratnym określeniu do jakiego stopnia należy je zemleć, przygotowanie odpowiednich proporcji wody do wielkości filiżanek, podgrzanie jej do najkorzystniejszej do parzenia kawy temperatury, podgrzanie samych filiżanek, mierzenie z sekundnikiem długości parzenia itp. W każdym razie nie mija pół godziny, a każdy z nas ma już przed sobą aromatyczny napój, który wychylić można jednym haustem! Ot, co!

***

Lecąc z Paryża do Bogoty stawiałem sobie pytanie, dlaczego kolumbijskie lotnisko nosi nazwę El Dorado. Wszystko staje się jasne, gdy dowiaduję się, że jedną z największych atrakcji miasta jest Muzeum Złota. Mieści niemal czterdzieści tysięcy eksponatów, w większości sporządzonych z cennego kruszcu i pochodzących z czasów prekolumbijskich. Wiele z nich odsyła do świata Inków. Dzięki tym artefaktom poznać można sporą część historii, wierzeń i społecznych zwyczajów tego wciąż nieodkrytego plemienia Indian. Popatrzeć też można na największy na świecie nieoszlifowany szmaragd.

W Muzeum Złota

Stolica to jednak nie tylko piękne kościoły, muzea i wykwintne kawiarnie. Jest też czarna strona mocy – dzielnice prostytucji i handlu narkotykami, często zamieszkane przez uchodźców, zwłaszcza tych z Wenezueli. Niektóre statystyki podają, że Wenezuelczyków jest tu około czterech milionów. Większość z nich przybyła nielegalnie, przekraczając rzekę Tachira. Nieudolne rządy Nicolasa Maduro doprowadziły w Wenezueli do totalnego kryzysu. Niemal dziewięćdziesiąt procent obywateli nie jest w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb życiowych. Wszystko rozpoczęło się w 2014 roku, kiedy to doszło do znacznego spadku cen ropy naftowej. Hiperinflacja doprowadziła do skraju nędzy większość społeczeństwa.

Trudno w to uwierzyć – naprawdę trudno – ale przeciętnie Wenezuelczyk zarabia dziś pięć dolarów miesięcznie! Worek mąki kosztuje trzy dolary. Przeżycie w takich warunkach graniczy z cudem. Nic więc dziwnego, że Wenezuelczycy uciekają z kraju, obierając za destynację między innymi Kolumbię. Przynoszą ze sobą przestępczość i korupcję. Są na przykład tacy, którzy – będąc w Wenezueli – oferują podwiezienie swoich rodaków do najbliższego przygranicznego miasta kolumbijskiego. Podwózka kończy się często rabunkiem całego mienia i zostawienia biedaków na pastwę losu.

Czas na kawę

Powróćmy jednak do Kolumbii. Procederem, który ma się w najlepsze, a nawet rozszerza się coraz bardziej, jest kobietobójstwo. Mężczyźni potrafią być okrutni wobec kobiet, a jest to zazwyczaj przemoc domowa – fizyczna, seksualna, psychiczna. W 2020 roku odnotowano niemal pół tysiąca ofiar śmiertelnych. W czasie naszego pobytu w kraju latynoskiej muzyki i indiańskich tańców głośna była sprawa zabójstwa czteroletniej dziewczynki. Morderca przyznał, że chciał w ten sposób zemścić się na matce dziecka, która ponoć spotyka się z innym mężczyzną. Kobiety coraz rzadziej zgłaszają przypadki pobicia, maltretowania czy wszelkich form przemocy właśnie w obawie przed zemstą. Zresztą statystyki dowodzą, że na zgłoszone przypadki policja i tak reaguje coraz rzadziej.

W samej Bogocie ponad osiemdziesiąt procent mieszkańców żyje w ubogich dzielnicach; około miliona ludzi – w dzielnicach skrajnego ubóstwa, gdzie policjanci wciąż chodzą w pełnym umundurowaniu (łącznie z hełmami) i bronią, gdzie jadąc autem winieneś zamknąć okna, bo łatwo dosięgnąć cię maczetą, prosząc o oddanie portfela i gdzie taksówki najlepiej zamawiać telefonicznie, w przeciwnym razie bowiem taksiarz zamiast do hotelu może zawieźć cię do pobliskiego bankomatu, przystawiając pistolet do skroni.

***

Taka jest Bogota. Piękna i trudna. Zachwycająca i budząca grozę. Kolonialna i współczesna. Tchnąca przepychem i strasząca nędzą. Bogota kościołów pełnych ludzi i placów pełnych handlarzy narkotyków. Ale zawsze pełna życia, ruchu, śpiewu i muzyki. I zapachu kawy.

Teraz już trochę moja Bogota.

[wszystkie fot.: archiwum M. Rosik]