Orka zabójczyni. Szetlandy

fot. M. Rosik

„Witajcie w Beatcroft Social, na żywo z Lerwick z 60 North Radio. Z Szetlandów na Szetlandy i na cały świat. Nazywam się Tom Morton…” Każdego niedzielnego wieczora, od 20.00 do 22.00 głos Toma, promującego nadchodzące wydarzenia na wyspach, można usłyszeć w miejscowym radio. Audycja napstrzona jest odgłosami ptaków i dobrą wieczorną muzyką. Rozmowy z miejscowymi artystami i wywiady z przedstawicielami władz i organizacji pozarządowych dają doskonały wgląd w życie miejscowej społeczności. Szetlandy.

Trzy zaskoczenia na dobry początek

Pierwsza niespodzianka czeka mnie tuż po wylądowaniu w Scumburgh. Ja leciałem na Szetlandy, moja walizka obrała jednak inny kierunek. Może Honolulu? Tam przynajmniej jest ciepło. Plaża, słońce, tropikalne drinki i hawajska muzyka. A tu? Deszcze, przenikliwy wiatr i stalowe niebo. Na szczęście już następnego dnia służby lotniskowe w Aberdeen doszły do wniosku, że mój czarny sumsonite na kółkach nie ma ważnego biletu na Hawaje i cofnęły go na Szetlandy.

Druga niespodzianka spotyka mnie przy pożyczaniu samochodu. Internetowo zarezerwowałem niewielkiego KIA i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie okazało się, że kierownicę umieszczono przed siedzeniem pasażera! Dopiero w ostatniej chwili uświadomiłem sobie, że przecież jestem w kraju, w którym obowiązuje ruch lewostronny. A wcale nie tak łatwo się przestawić, zwłaszcza gdy trzeba przerzucać biegi lewą ręką. Myślę sobie jednak, że ostatecznie to dobrze. W końcu mam wakacje, więc pojeżdżę sobie nie służbowo jako kierowca, ale rozsiądę się wygodnie i będę zwiedzał wyspę z pozycji pasażera.

Trzecie zaskoczenie to ustawiony niedaleko wyjazdu z lotniska szlaban, całkiem podobny do tego, który w Polsce zatrzymuje ruch przed przejazdami kolejowymi. Z jedną różnicą: tu szlaban blokuje wjazd na pas startowy. Samolot ląduje na pasie, który przecina drogę A970. Trzeba zatrzymać ruch, aby jumbojet mógł swobodnie osiąść na lądzie.

Sto wysp i wszystkie zamieszkane. Piętnaście przez ludzi, pozostałe przez foki, wydry i ptaki. Tysiące ptaków, dziesiątki gatunków. Raj dla ornitologów. Eden dla miłośników natury. Marzenie dla naukowców szukających ucieczki od biurokracji (dawno minęły czasy, gdy naukowcy zajmowali się nauką; dziś wypełniają tabelki, piszą sylabusy i logują się do USOS-a). Po prostu Szetlandy. Nawet w zimie klimat jest tu łagodny. Najłagodniejszy na świecie na tej szerokości geograficznej. Latem słońce wisi nad horyzontem dwadzieścia godzin. Ogrzewa do temperatury 15 stopni C niewiele ponad dwadzieścia tysięcy mieszkańców, i dużo więcej pokrytych szetlandem owiec oraz mocnych kucy.

Breview Guest House

Dieter i Christine Glaser prowadzą niewielki hotel na przedmieściach Lerwick. Nazywa się Breview Guest House. Jest bardzo przytulny, ma zaledwie kilka pokoi rozmieszczonych w dwóch niewielkich domach. Właściciele są bardzo przyjaźni. Krzątają się już od świtu, by o 7.00 zacząć serwować śniadanie. Potem zamykają kuchnię i biorą się za sprzątanie pokoi gości, następnie inne prace domowe i tak do wieczora. Są bardzo pracowici, a jednocześnie włączeni w życie społeczności lokalnej. Nic dziwnego, że tu wszyscy się znają. I naprawdę ciężko pracują. Ich życie z dużo większym stopniu uzależnione jest od pogody niż gdzie indziej. Właściwie prace konserwatorskie i remontowe przy domu po wichurach, burzach i deszczach są na porządku dziennym.

Pytam Christin o zwiedzanie. Zabytki? Proszę bardzo. Pozostałości wielu kamiennych wież, zwanych broch, których było tu ponad sto. Wiele wybudowanych zostało kilka stuleci przed naszą erą. Są także ruiny starych osad, jak choćby ta obok lotniska w Sumburgh. Urokliwe są  morskie latarnie, kryjące w sobie mroczne tajemnice i tęsknoty kobiet z utęsknieniem czekających na powrót z morza ukochanych. I oczywiście piaszczyste plaże, klify, torfowiska i wrzosowiska, po których spacerować można godzinami.

Zaczynam od pobliskiego miasteczka. Old Scatness szczyci się pamiątkami z czasów wikingów, a twierdza w Scalloway – historią palenia czarownic. Ostatnie rzucone na pożarcie płomieniom panie to Barbara Tulloch i jej córka Ellen King. Egzekucja miała miejsce najprawdopodobniej w 1712 roku. Brian Smith, archiwista z Shetland Museum, wyjaśnia: „Wygląda na to, że pomieszczenie tuż za drzwiami zamku w Scalloway było używane jako więzienie. Na pewien czas zamieniono je także w salę nabożeństw, gdy kościół parafialny w miasteczku się zawalił. Tu także przetrzymywano kobiety oskarżone o czary, dla których przygotowywano stos”. Nie wiadomo, jakich przestępstw wyszczególnionych przez Sprengera i Kramera w „Młocie na czarownice” dopuściły się szetlandzkie zwolenniczki czarów, jednak rozwścieczonej gawiedzi żądnej widowiska bynajmniej nie chodziło o dowody. Zadziwiające jednak, że na stronach internetowych dotyczących tego procesu wciąż pojawiają się słowa „chyba”, „prawdopodobnie”, „być może”, natomiast proponowanych dat egzekucji są dziesiątki. Rację ma Rafał Ziemkiewicz, który pisze: „Obraz Świętej Inkwizycji, pokutujący w potocznej świadomości i bezustannie ugruntowywany przez media, ma tyle samo wspólnego z historyczną prawdą, ile Księstwo Mołdawii z serialu ‘Dynastia’ z prawdziwą Mołdawią”. I dodaje: „Współczesnemu człowiekowi sam fakt potępiania przez Kościół herezji i zwalczania ich usiłuje się przedstawić jako rzecz z gruntu naganną, jak gdyby pierwowzór totalitarnych tendencji do tłumienia wolności myśli. Zapomina się przy tym, że religia chrześcijańska stanowiła w państwach średniowiecznych podstawę społecznego ładu, równie niekwestionowaną, jak dzisiaj demokracja i prawa obywatela. W przypadku większości herezji zakwestionowanie owej ideologicznej podstawy było środkiem służącym walce z ustrojem. Atak na dogmaty wiary zbiegał się nierozdzielnie z atakiem na króla lub feudalnego pana, towarzyszyły mu zawsze żądania natury politycznej, zazwyczaj także odwieczny postulat wszelkich rewolucji, aby wymordować bogatych i rozdzielić ich mienie między biednych – czyli samych heretyków”.

W sercu wyspy

Lerwick, ośmiotysięczna stolica Szetlandów, położona na głównej wyspie Mainland, jest niezwykle urokliwa. Uliczki starego portu to wznoszą się, to opadają, ukazując dachy siedemnastowiecznych domów i witryny przytulnych kafejek. Sklepy z odzieżą z szetlandzkiej wełny kuszą kolorami. Dopieszczone zasłony w oknach prywatnych domów zachęcają do domysłów o życiu, które toczy się wewnątrz.

Jest w kalendarzu Lerwick pewna zaczarowana noc. To noc Święta Świateł, obchodzona w styczniu. Kiedy gasną światła miasta i cichnie uliczny ruch, z domów wylegają mieszkańcy, by wziąć udział lub jedynie obserwować tajemniczą procesję z pochodniami, obrzęd upamiętniający czasy wikingów i dawnych królów, morskich bitew i zmagań z siłami przyrody. To noc dawnych wierzeń i przypomnienia starych przesądów, noc tradycji i tęsknot za światem, który przeminął. Na ulicach harcują gnomy i skrzaty, smoki i wikingowie, potwory i królewny. Wszyscy zmierzają w absurdalnym korowodzie do łodzi ustawionej na centralnym placu. Łodzi wspaniałej, bogato zdobionej, świadczącej o świetności portu, z którego wypłynęła. I już po chwili wszystkie pochodnie kończą swój żywot, wrzucone do wnętrza majestatycznej królowej mórz, a ta spala się, wznosząc ku niebu płomienie niczym upiorny, przedśmiertny lament. Słowem, dobra zabawa przenika się z poznawaniem historii.

Easy like Sunday evening

Niedzielne popołudnie postanawiam spędzić z Zborze Chrześcijan Baptystów w Lerwick, przy Quoys Road, zaledwie kilka przecznic od mojego B@B. Zresztą tu wszystko jest „zaledwie kilka przecznic od” . Nowoczesny, schludny budynek zachęca do odwiedzin. Przy wejściu wita mnie młoda kobieta, która z uśmiechem pełni welcoming service. Sala nabożeństw jest duża i jasna. Olbrzymie okna sprawiają wrażenie dużej przestrzeni, którą zagospodarowano nowoczesnym sprzętem komputerowym i muzycznym. Słowa melodyjnych pieśni wyświetlane na szklanych ekranach, opatrzone są teologicznym komentarzem pastora. Kilka utworów poprzetykanych spontaniczną modlitwą doskonale przygotowuje do nauczania, które poświęcone zostało fragmentowi Pierwszego Listu św. Piotra: „Piotr, apostoł Jezusa Chrystusa, do wybranych, przybyszów wśród rozproszenia” (1P 1, 3). Bazując na jednym wersie, pastor buduje wizję Kościoła jako zgromadzenia ludzi „wybranych”, „obcych” i „rozproszonych”. Każdy z nas wybrany jest przez Boga osobiście – dowodzi kaznodzieja – jednak nikt z nas nie jest Kościołem indywidualnie. Jesteśmy Kościołem tylko we wspólnocie wybranych. Jesteśmy też obcymi na tej ziemi. Doskonale wkomponowuje się w ten segment nauczania fragment anonimowego Listu do Diogeneta, pochodzącego z początku II wieku: „Czym jest dusza w ciele, tym są chrześcijanie w świecie. Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Są ubodzy, a wzbogacają wielu. Wszystkiego im nie dostaje, a opływają we wszystko. Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są chrześcijanie w świecie”. Tym także jest Eucharystia w sercach chrześcijan – duszą ich duchowego życia. Eucharystia, której mi brak w kościele baptystów… Ciekawa jest także ostatnia myśl nauczania: Kościołem jesteśmy jedynie w rozproszeniu, czyli żyjąc pośród tych, którzy do Kościoła nie należą. Tylko im możemy głosić dobrą nowinę i czynić ich „uczniami”. Gdy żyjemy tylko i wyłącznie w środowisku chrześcijan i do nich ograniczamy swą działalność, tracimy jeden z istotnych przymiotów Kościoła – misyjność.

Muzyka plaży

Eamonn Watt z miejscowości Sandwick, interesował się muzyką już jako dziecko. W szkole podstawowej zaczął swą edukację na instrumentach perkusyjnych, a następnie zafascynował się pianinem i kompozycją. Kursy muzyki pobierał najpierw w Shetland College w Mareel, a następnie w University of the Highlands and Islands. Dziś ma zaledwie 24 lata, a wypuścił już cztery albumy. Największą popularnością cieszy się The Tale of Buckaroo Bill. Ta przestrzeń muzyczna nie została jeszcze zdobyta przez masy, jest więc wiele do zrobienia. Jego utwory natychmiast przenoszą słuchaczy w świat rodeo, wielkich kapeluszy i stukotu kopyt. Świat całkiem odmienny od wyspiarskiego spokoju. Po prostu dziki Zachód!

Orka zabójczyni

Dzisiejsza prasa już na pierwszej stronie podaje informację o Catrionie Barr, lekarce, która codziennie pływa w zatoce Breiwick w Lerwick. Gdy wczoraj oddawała się przyjemnościom lodowatej wody, dostrzegła na brzegu sporą grupę ludzi, bacznie ją obserwującą. Sądziła, że – jak to czasem bywa – widok kobiety dbającej o zdrowie w zimnej zatoce przykuwa uwagę turystów z południa. Tymczasem ich wzrok zwrócony był ku orce, która niespodziewanie pojawiła się w zatoce. Nad stalową taflę wody wznosił się jedynie srogi grzbiet walenia. „Swimmer’s dramatic encounter with orca” – brzmiał tytuł artykułu. Gdy zwolenniczka nauk medycznych zorientowała się w sytuacji, nie straciła zimnej krwi (nic dziwnego przy takiej temperaturze wody). Położyła się na powierzchni czyniąc „gwiazdę” i trwała tak nieruchomo tak długo, aż wieloryb stracił zainteresowanie tą częścią zatoki. Cała scena została nagrana przez jednego z obserwujących telefonem komórkowym, a nagrane powtarzano wielokrotnie tego dnia w BBC.

Czarno-białe drapieżniki są ponoć jednymi z najgroźniejszych mieszkańców oceanów, zwłaszcza wód w okolicach Antarktydy i Arktyki. Podobnie jak delfiny, są mistrzami echolokacji. Tak właśnie namierzają swe ofiary, które stają się ich pożywieniem. Orki potrafią żywić się nawet pingwinami czy fokami. Te niezwykłe zwierzęta mogą żyć nawet dziewięćdziesiąt lat. Dziennie zdolne są przepłynąć sto pięćdziesiąt kilometrów, a potrafią to czynić z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.

Szydełkowanie

Szetlandy zdominowane są przez morze. To morska bryza przeniknięta huczącym jazgotem wichrów wyznacza rytm życia. Rybołówstwo i żegluga były od najdawniejszych czasów głównymi zajęciami mieszkańców wysp. I tak pozostało do dziś. Nie licząc, oczywiście, hodowli owiec, kuców i szydełkowania. Szetlandy znane są przede wszystkim z tego ostatniego. W każdej kafejce i we wszystkich poczekalniach można znaleźć kolorowe czasopisma z nowymi i dawnymi wzorami dla pań chwytających za druty. Jedne wolą sztukę dawnych mistrzyń, przede wszystkich swoich babć, inne wymyślają nową kolorystykę i wzornictwo. Powstały nawet szkoły szydełkowania dla najmłodszych. Uczy się nie tylko samej sztuki robienia swetrów, szali czy rękawic, ale wprowadza w tajniki całego długiego procesu wytwarzania wełny, kolorowania jej i nadawania odpowiedniej jakości. Po naukę szetlandzkiego szydełkowania przyjeżdżają tu pasjonatki z całego świata.

„Witajcie w Beatcroft Social, na żywo z Lerwick z 60 North Radio. Z Szetlandów na Szetlandy i na cały świat. Nazywam się Tom Morton…” Za chwilę znów ze studia 60 North Radio obok znakomitej wieczornej muzyki popłyną wieści ż życia wysp. Wysp mało znanych. Wysp na końcu świata. Wysp, za którymi nie sposób nie zatęsknić…

Polub stronę na Facebook