Heroizm czy desperacja? Masada

„Dawno temu, waleczni mężowie, powzięliśmy postanowienie, że nie będziemy służyć Rzymianom, ani nikomu innemu oprócz samego Boga, bo On jeden jest prawdziwym i sprawiedliwym panem ludzi. A oto teraz nadszedł czas, który żąda potwierdzenia tego przekonania czynem. Obyśmy tylko nie okryli się hańbą w tej chwili próby” (Józef Flawiusz, De bello judaico 7,323) – takimi słowami zachęcał do złożenia ofiary z życia obrońców twierdzy położonej wysoko na Pustyni Judzkiej niejaki Eleazar, przywódca sykariuszy.

Masada to symbol wolności i heroizmu narodu żydowskiego. Złowieszcza skała otoczona żółtymi piaskami pustyni i bladobłękitnymi obłokami, zagubiona gdzieś pomiędzy niebem a ziemią, była świadkiem scen niezwykłych, mrożących krew w żyłach i budzących najbardziej skrajne odczucia. Na szczyt stromego urwiska można dostać się kolejką, wielu jednak wybiera morderczą wędrówkę krętym Wężowym Szlakiem, gdyż zyskuje się wtedy czas na przemyślenie wydarzeń z lat siedemdziesiątych pierwszego stulecia.

Jest maj 73 roku. Rzymianom udało się już spalić jerozolimską świątynię, straciwszy jej kapłanów i załadowawszy na wozy tabory siedmioramienną menorę. Udało im się pokonać opór obrońców Herodionu. Padł także Macheront. Pozostała tylko Masada – ostatni bastion zagorzałych obrońców tożsamości żydowskiej. Eleazar, przywódca zamkniętych w warowni desperatów, był potomkiem Judasza Galilejczyka, który w 6 roku po Chrystusie stanął na czele spisku przeciw nakazowi Kwiryniusza, by przeprowadzić spis ludności. To właśnie jego wspomina Gamaliel przed Sanhedrynem: „podczas spisu ludności wystąpił Judasz Galilejczyk i pociągnął lud za sobą. Zginął sam i wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni” (Dz 5,37).

 

Fanatyczni sykariusze opanowali Masadę już w 66 roku i terroryzowali okoliczną ludność, jeśli przejawiała choćby cień uległości względem rzymskiego okupanta. Zająwszy twierdzę zaczęli uważać ją za przyczółek swej niepodległości. Tymczasem Flawiusz Silwa, nowy zarządca Judei po śmierci Bassusa, cierpliwie budował wał długości trzech kilometrów, by uniemożliwić ucieczkę więźniom twierdzy. Na rampę wciągnął balisty, wieżę i tarany i rozpoczął łamanie murów, których wysokość przekraczała pięć, a szerokość trzy metry. Wbudowano w nie trzydzieści siedem wież, które wznosiły się ponad piętnaście metrów powyżej poziom murów. Przedsięwzięcie było nie lada jakie, tym bardziej, że mieszkańcy twierdzy dzięki zgromadzonym zapasom żywności mogli przetrwać kilka lat!

Zbudowano specjalne cysterny przeznaczone do zbierania wody deszczowej, a płaski blat przystosowano do uprawiania zboża. Cysterny chronione były systemem korytarzy, by zapobiec nadmiernemu parowaniu. Rzymianom udało się wciągnąć obitą żelazem wieżę na wysokość murów, dzięki czemu skutecznie długie uderzenia pocisków dokonały w końcu pierwszego wyłomu w murze. O dziwo, ku zaskoczeniu nacierających, za kamiennym murem postawiono drugi, zbudowany z mieszanki drewna i ziemi. Rzymianie zmienili więc taktykę. Zaczęli posyłać płonące głownie, by drewno mogło zająć się płomieniem. Tak też się stało. Gdy tylko drewniany mur zaczął płonąć, stał się cud! Naraz zerwał się gwałtowny wiatr, który zmienił kierunek płomieni rzucając je na Rzymian: „ledwie rozgorzał pożar, począł wiać wiatr północny, który Rzymian wprawił w istne przerażenie. Odwrócił bowiem z góry kierunek płomieni pędząc je na nich samych i obawa, że ogień może strawić machiny, doprowadziła ich niemal do rozpaczy” (Józef Flawiusz, De bello judaico 7,317). W Masadzie zapanowała histeryczna wręcz radość. Dosłownie w ostatniej chwili najeźdźcom udało się wycofać, a wtedy los się odwrócił. Płomienie znów ogarnęły twierdzę. W przeciągu kilku godzin z całej konstrukcji pozostał popiół. Bóg był po stronie synów Wilczycy.

„Wierzę, że Bóg dał nam tę łaskę, żebyśmy mogli umrzeć piękną śmiercią i jako ludzie wolni, co nie było dane innym, którzy musieli umrzeć wbrew swej nadziei. Lecz my wiemy z całą pewnością, że twierdza padnie, skoro dzień zaświta, ale możemy świadomie wybrać szlachetną śmierć dla siebie i naszych najbliższych” (Józef Flawiusz, De bello judaico 7,325). Taka argumentacja nie trafiała do serc kobiet i dzieci. Trzeba więc było uciec się do innego wybiegu: śmierć jest jak sen – łagodna i kojąca: „Czemu mielibyśmy się bać śmierci, skoro tak lubimy odpoczynek we śnie? Czyż nie jest to czymś czymś niezrozumiałym, że w tym życiu dążymy do wolności, a pogardzamy tą, która jest wieczna?” Tak daleko posuniętej demagogii dali się zwieść niemal wszyscy.

 

Eleazar kontynuował: „Zgińmy nie jako niewolnicy naszych nieprzyjaciół, lecz razem z dziećmi i żonami rozstańmy się z życiem jako ludzie wolni. To nam nakazują nasze prawa, o to błagają nas żony i dzieci nasze. Bóg sam zesłał na nas taką konieczność, a tylko Rzymianie pragną, by było inaczej, i boją się, by nikt nie postradał życia, zanim dostanie się do niewoli. Spieszmy się więc, abyśmy nie dali im spodziewanej uciechy z naszej niedoli, ale wprawili ich w zdumienie naszą śmiercią i w podziw naszą odwagą”.

Spalono wszystko, co mogłoby stać się łupem dla Rzymian, zostawiając jedynie zapasy żywności na znak, że można było jeszcze długo się bronić. Najpierw mężowie zabijali swoje żony i dzieci, a potem dziesięciu wyznaczonych losem obrońców zabijało pozostałych. Następnie jeden z dziesiątki przebił mieczem pozostałych dziewięciu i na końcu samego siebie. Widok, jaki zastali następnego dnia wkraczający do twierdzy Rzymianie był przerażający. Ocalały dwie kobiety i pięcioro dzieci, które skryły się w zbiorniku na wodę. Naliczono dziewięćset sześćdziesiąt ciał zabitych. Dziś nad Masadą unoszą się piaski pustyni i tragiczna pamięć desperacko bronionej wolności.