— Ile masz lat, dziecko?

— Czternaście i trochę. Chcę zostać zakonnicą.

— Tego „trochę” jest chyba bardzo niewiele – odpowiedziała matka przełożona.

Klasztor św. Klary w Newry na stałe wpisał się w krajobraz tamtej części Irlandii. Jego wieża pięła się ponad okoliczne wzgórza i czerwone dachy domostw. Siostra Agnes była zbyt doświadczona, aby przyjąć czternastoletnią dziewczynę do klasztoru, ale też zbyt mądra, by odesłać ją z kwitkiem:

— Możesz zamieszkać w klasztorze i pomagać w pracy, jednak zostaniesz przyjęta, gdy osiągniesz odpowiedni wiek.

Siostra Briege McKenna pierwsze śluby zakonne złożyła 4 grudnia 1962 roku. Czuła się bardzo szczęśliwa. Dwa lata później zaczęła odczuwać ogromny ból w stopach. Diagnoza była jasna: reumatoidalne zapalenie stawów. Rozpoczęła się seria pobytów w szpitalu, noszenie gipsowych butów, by zapobiec deformacji stóp i ciągła walka z bólem.

W 1967 roku Briege wyjechała na Florydę, by w tamtejszej wspólnocie objąć obowiązki przedszkolanki. Miała nadzieję, że klimat południowej części Ameryki będzie wpływał pozytywnie na jej zdrowie, ale stało się dokładnie odwrotnie. Ból stał się nie do zniesienia. Lekarz polecił przyjmowanie kortyzonu, ale w końcu i ten silny środek przestał działać. Pojawiły się za to skutki uboczne w formie zaników pamięci. Niedługo później stało się jasne, że do końca życia Briege skazana jest na wózek inwalidzki. Łzy nie mogły przestać płynąć…

Fizyczna choroba spowodowała także duchowe oddalenie od Boga. Siostra Briege nie czuła się dobrze na modlitwie. Właściwie przez pewien czas modliła się z obowiązku. Nie wierzyła za bardzo, że jej stan może się odmienić. Straciła przekonanie co do mocy Ducha Świętego. Słowa Biblii wydawały się jałowe. Właśnie dlatego, nie bez wahania, postanowiła udać się na spotkanie modlitewne grupy Odnowy w Duchu Świętym. Tęskniła za żywym Bogiem i obawiała się tego dziwnego wymiaru modlitwy zarazem. Spotkała tam jednak ludzi, którzy mówili o Jezusie jak o Kimś żywym, realnym, z Kim dopiero co się spotkali! Potem przed Najświętszym Sakramentem ta młoda klaryska przyrzekła: „Jezu, odnajdę Cię! Odnajdę Cię niezależnie od tego, ile mnie to będzie kosztowało”.

I słowa dotrzymała. W grudniu 1970 roku wzięła udział w rekolekcjach, na których zgromadzili się nie tylko katolicy. Po Soborze Watykańskim II ruch ekumeniczny zaczął się rozwijać. Wyznawcy różnych denominacji zebrali się razem, by słuchać o mocy Ducha Świętego i modlić się o Jego dary. Siostra Briege także zrobiła „listę zamówień” prezentów, jakie chciałaby otrzymać od Boga. Nie było jednak tam pozycji z tytułem „uzdrowienie”. Po prostu takie rzeczy się już nie dzieją, prawda? No, może raz na kilka lat w Lourdes czy Fatimie…

Zdarzyło się, że właśnie w czasie tych rekolekcji podczas wspólnej modlitwy Briege spojrzała na wznoszącego ku górze ręce kapłana. „Gdyby on pomodlił się za mnie, na pewno Bóg go wysłucha” – pomyślała. I wtedy usłyszała w swym wnętrzu słowa: „Nie patrz na niego. Patrz na mnie”. Jakby echo Listu do Hebrajczyków: „Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala”. Był 9 grudzień, godzina 21.15. Siostra Briege spojrzała na zegar, zamknęła oczy i powiedziała: „Jezu, pomóż mi”. To było wszystko. W chwilę później poczuła, że ktoś dotyka dłonią jej głowy. Była pewna, że podszedł do niej właśnie ten ksiądz, którego widziała przed chwilą. Z wdziękiem odwróciła głowę. Za jej plecami nie było nikogo. I nagle poczuła ciepło przepływające przez jej ciało. Wykrzywione i sztywne dotychczas palce rąk, które także zaatakowała choroba, stały się nagle wiotkie. Zniknęły strupy z ramion. Zakute w zdrowotne sandały stopy nie były już zdeformowane. Klaryska wyskoczyła ze swego wózka, wołając: „Boże, Ty tu jesteś!”

Uzdrowienie fizyczne było całkowite. Zapalenie stawów nie powróciło już nigdy. I paradoksalnie, Briege nie cieszyła się tak bardzo zdrowiem ciała, jak tym, co dokonało się w jej sercu. W swoich notatkach zapisała później: „Doświadczyłam daru wolności w Duchu Świętym. Zupełnie innymi oczami spojrzałam na Kościół: czułam się tak, jakbym zobaczyła Eucharystię i sakrament pojednania przez nowe okulary. Pełniej zrozumiałam wielkość miłości Bożej względem nas i to wszystko, czym Bóg nas obdarzył”.

Pozostała tylko jedna obawa. „Skoro zostałam uzdrowiona, ludzie pomyślą, że mam dar uzdrawiania i zaczną do mnie przychodzić. A ja nie chcę żadnych sensacji. Ta jedna, z moim uzdrowieniem, już mi wystarczy” – myślała Briege. Szybko jednak uspokoiła się. „Cokolwiek by się działo, moi przełożeni na szczęście są tradycyjni i zachowawczy, a ja muszę ich słuchać, czyż nie? Całe szczęście, że istnieje ślub posłuszeństwa!” – z taką pocieszającą myślą zasypiała każdego wieczora.

— Skoro jesteś już całkiem zdrowa – powiedziała matka przełożona – możesz podjąć studia. Pojedziesz do Los Angeles.

I tak Briege z przedszkolanki stała się studentką. W Mieście Aniołów odnalazła parafię św. Anieli Merici, w której odbywały się spotkania modlitewne grupy odnowy charyzmatycznej. Zjawiali się na nich nie tylko katolicy. Po jednym z takich spotkań podszedł do niej pewien duchowny Kościoła episkopalnego:

— Nigdy wcześniej nie rozmawiałem z katolicką zakonnicą, ale mam dla siostry przesłanie – powiedział. – Kiedy się modliliśmy, miałem bardzo silne odczucie, że siostra ma dar uzdrawiania i że siostra wie o tym, ponieważ Pan przemówił do siostry w kaplicy na Florydzie.

— Ależ nie mogę tego daru przyjąć. Należę do zakonu klarysek. To zakon o bardzo ciężkiej regule, proszę mi wierzyć. Nie mogę zająć się uzdrawianiem – odrzekła Briege, po czym… zajęła się uzdrawianiem.

A było to tak. Gdy zakończył się rok akademicki, studentka Briege wróciła na Florydę. Na pierwszym spotkaniu modlitewnym poproszono ją, by opowiedziała o tym, co Pan zdziałał w jej życiu w Kalifornii. Siostra wstała, wzięła głęboki oddech i wtedy jakaś kobieta wyskoczyła ze swego miejsca:

— Zanim siostra zacznie, chciałam tylko powiedzieć, że siostra ma dar uzdrawiania, ale boi się opinii ludzkiej. Przedkłada ją siostra ponad wolę Jezusa – była to pisarka z Kanady, która znalazła się na spotkaniu.

Niedługo potem poproszono Briege, by modliła się o zdrowie niewidomej kobiety, która była także sparaliżowana. „Co to, to nie! – pomyślała klaryska. – Mogę modlić się o uzdrowienie z jednej ciężkiej choroby, ale nie z dwóch naraz!” W środku nocy kobieta odzyskała władzę w rękach, a kilka dni później zaczęła normalnie widzieć. Wieści o „zakonnicy uzdrowicielce” zaczęły się rozchodzić.

Briege przyleciała na wakacje do rodzinnego domu w lecie 1972 roku. Chciała odpocząć od tej atmosfery sensacji, która zaczęła ją otaczać. Błogi spokój w domu swojego dzieciństwa – oto, o czym marzyła! Spotkać się z ojcem, porozmawiać z krewnymi, opowiedzieć ukochanej cioci Lizzy o życiu na Florydzie. Wszystko w atmosferze wypoczynku, przy kawie, delikatnej muzyce. To będą prawdziwe wakacje – myślała.

— Briege, opowiedziałam kilku znajomym, że modlisz się o zdrowie dla tych, którzy tego potrzebują – powiedziała ukochana ciocia Lizzie. Briege wyjrzała przez okno. Pod dom podjechały właśnie dwa autobusy, zamówione specjalnie po to, by przywieźć niektórych chętnych do takiej modlitwy.

A potem worek uzdrowień otworzył się. Pewien człowiek zadzwonił z Anglii, że chętnie przyjedzie, aby spotkać się z irlandzką zakonnicą. Briege odpowiedziała, że będzie modlić się przez telefon. Człowiek ten został całkowicie uzdrowiony ze swej dolegliwości. Innym razem siostra wygłaszała konferencję na temat modlitwy, gdy do kaplicy wpadła pielęgniarka z wiadomością: „W szpitalu umiera na raka pewien ksiądz. Bardzo siostry potrzebuje!” Wszyscy myśleli, że siostra Briege przerwie swój wykład i pobiegnie do szpitala. Tymczasem poprosiła wszystkich o krótką modlitwę w intencji konającego kapłana, a potem wróciła do konferencji. Kilka tygodni później przeczytała w czasopiśmie świadectwo o jego całkowitym uzdrowieniu. Potem po pewnej konferencji zjawili się przed siostrą Briege rodzice kilkuletniego Dawida, który miał nowotwór mózgu. Klaryska modliła się nad nim, zachęcając także do modlitwy całą rodzinę. Okazało się, że wielu z nich potrzebuje uporządkowania swego życia moralnego. Pełne uzdrowienie dziecka przyszło wraz z pełnym nawróceniem rodziców. Przykładów podobnych cudów w życiu irlandzkiej klaryski można by przytoczyć dziesiątki. Nie padło jednak do tej pory słowo o darze języków. A to właśnie ten dar okazał się nicią podtrzymującą nieustanną, głęboką i pełną ufności więź z Jezusem.

W książce zatytułowanej Abyście wierzyli siostra Briege McKenna zdobyła się na następujące wyznanie: „Chrzest w Duchu pozwala nam zrozumieć istotę wszystkich Darów Ducha Świętego i ich doświadczyć. Dary te, włącznie z tymi, o których pisze święty Paweł w dwunastym rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian, stają się udziałem naszego życia wtedy, gdy są nam rzeczywiście potrzebne. Za sprawą chrztu w Duchu Świętym – a stało się to w dniu, w którym dokonało się moje uzdrowienie – Eucharystia nabrała dla mnie nowego znaczenia. Do tamtego czasu zastanawiałam się głównie nad tym, jak ja przyjmuję Jezusa i co powinnam w tym czasie robić. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że w Eucharystii ważne jest nie to, co ja robię, ale to, czego dokonuje we mnie Jezus i to, co ja Mu pozwalam czynić w moim sercu. Muszę pozwolić, aby kochający mnie Jezus uzdrowił i przemienił mnie poprzez swoje Ciało i Krew. To nie mój wysiłek, ale Jego działanie jest źródłem dokonującej się we mnie przemiany”.

Siostra Briege postanowiła codziennie około dwóch godzin spędzać na osobistej modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. W ciszy. W skupieniu. Zapominając o sprawach, które czekają ją poza kaplicą. A właściwie nie zapominając, lecz czyniąc z nich przedmiot modlitwy. Codziennie klęka przed Najświętszym Sakramentem i modli się własnymi słowami. Modli się różańcem, litanią i Liturgią Godzin. Modli się także językami. Te dwie godziny stały się dla niej siłą do owocnego, pełnego mocy przeżycia kolejnych dwudziestu dwóch godzin doby. Wie, że tylko sam Bóg może poprowadzić ją w modlitwie zgodnej z Jego wolą. Korzystając z daru języków, wyraża swój zachwyt nad Bogiem. A potem – jak sama mówi – wpatruje się w tym zachwycie w Jezusa ukrytego w białej Hostii.

Od 1985 roku Briege McKenna wraz z ojcem Kevinem Scallonem zaangażowali się w prowadzenie rekolekcji dla kapłanów. Prowadzą sesje weekendowe lub tygodniowe na całym świecie. Siostra Briege zachęca biskupów i kapłanów do otwarcia serca na działanie Ducha Świętego. Zaprasza do korzystania z daru języków w modlitwie prywatnej i równoczesnej. Bóg obdarzył ją także darem wizji. Często modląc się nad kimś, oczyma wyobraźni widzi jakąś scenę, która opowiedziana, staje się pomocna osobie, nad którą trwa modlitwa.

W swoich konferencjach nie tylko dzieli się własnym doświadczeniem wiary, ale ukazuje uzdrawiającą moc sakramentów. Jest autorką książki zatytułowanej Cuda się zdarzają, tłumaczonej na wiele języków. Podczas niedawnej wizyty w Polsce opowiadała o prostocie wiary Indian zamieszkujących góry Meksyku i o jednym tylko z cudów opisywanych w sygnalizowanej książce. Gdy pewnego razu znalazła się tam, kapłan, który ją zaprosił, przygotował Eucharystię na wolnym powietrzu, sprawowaną dla ludzi mieszkających na wysypisku śmieci. Ta msza święta odmieniła życie siostry Briege. Tak opowiada o tym, co się wydarzyło:

— Obok ogromnego wysypiska śmieci zebrały się tysiące biednych ludzi. Wszyscy oczekiwali już nas i przygotowywali się do mszy, ustawili też mały stolik, który miał być ołtarzem. Tuż przed rozpoczęciem Eucharystii stara Indianka przebiła się przez tłum, niosąc jakieś zawiniątko. Kiedy zobaczyłam ją podchodzącą, pomyślałam, że niesie do ołtarza jakąś ofiarę. Gdy rozwinęła to zawiniątko – okazało się, że był to malutki chłopczyk, którego całe ciało było poparzone i brudne. Wskutek niesienia jego skóra miejscami była zdarta do żywego ciała. Chłopiec strasznie płakał z bólu. Kobieta nie wiedziała kim ja jestem, więc spojrzała na księdza i prosząco powiedziała do niego: «Ojcze, znalazłam to dziecko na palącej się kupie śmieci. Nie wiem czyje ono jest, ale proszę, czy mógłby ojciec coś dla niego zrobić?» Pomyślałam, że nie mamy żadnego lekarstwa, które moglibyśmy położyć na jego oparzenia. Odmówiliśmy nad nim krótką modlitwę, a następnie ojciec powiedział do tej kobiety, aby położyła dziecko pod stołem, i rozpoczął mszę.

Kiedy kapłan w czasie tamtej mszy świętej wypowiadał słowa konsekracji, zamknęłam oczy i spuściłam głowę. Gdy ojciec podniósł do góry hostię – otworzyłam oczy, aby na nią spojrzeć. Zobaczyłam wtedy, że wszyscy obecni leżą w pokłonie, dotykając czołami ziemi. W jednym momencie wszystkie twarze uniosły się, ludzie podnieśli ręce, ich wzrok utkwiony był w hostii. Wszyscy wypowiedzieli słowa: «Niech żyje Jezus, nasz Król». Kiedy spojrzałam na ich twarze – zdałam sobie sprawę, że ci biedni ludzie wiedzieli, że to jest Jezus. Nie mieli świątyni, nie mieli pięknej muzyki, nie mieli nic, poza wysypiskiem śmieci – ale mieli księdza namaszczonego mocą, która umożliwiała mu ukazanie, że Jezus jest z nimi obecny.

Pod koniec mszy chciałam zobaczyć tego małego chłopca, ale pod ołtarzem go nie było. Podeszłam więc do kobiety, która go przyniosła i spytałam: «Gdzie on jest?» A ona z pięknym uśmiechem na twarzy odpowiedziała: «Siostro, on jest tam. Bawi się». Spojrzałam na chłopca i zobaczyłam, że jest całkiem zdrowy. Zapytałam: «Co mu się stało?» Możecie sobie wyobrazić jej zdziwienie. Popatrzyła na mnie i powiedziała: «Co siostra ma na myśli, pytając, co mu się stało? Przecież Jezus przyszedł».