O tym, co otrzymaliśmy w pakiecie jako dziedzice królestwa dla „Gościa Niedzielnego”
z ks. prof. Mariuszem Rosikiem rozmawia Marcin Jakimowicz

W Biblii z lat siedemdziesiątych przy 12 rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian znalazłem przypis: „chodzi o dary, które zanikły w pierwszych wiekach chrześcijaństwa”. Co stało się przez ostatnie 50 lat, że dziś czytelnikom nie trzeba tłumaczyć, czym są języki, proroctwa?

Jan XXIII słynął z poczucia humoru. Gdy u początku pontyfikatu został zapytany przez dziennikarza, co zamierza zrobić w Kościele, z wrodzoną sobie swadą wstał, podszedł do okna, otworzył je i powiedział: „Zamierzam wpuścić nieco świeżego powietrza”. Tym gestem zapowiedział zwołanie Soboru Watykańskiego II. Gdy pracowano nad konstytucją „Lumen gentium”, wielu uczestników soboru dowodziło, że nadprzyrodzone dary Ducha Świętego to kwestia pierwszych wieków. Dziś nie są już potrzebne – mówili. Stanowisku temu sprzeciwił się kardynał Brukseli Léon-Joseph Suenens. To dzięki niemu w dokumencie znalazła się wzmianka o „najznamienitszych” darach, czyli charyzmatach. Dwa lata po zakończeniu soboru w Kościele katolickim zapłonął ogień Odnowy Charyzmatycznej.

Pogląd, iż dary nadprzyrodzone ustały w pierwszych wiekach głosił także św. Augustyn. Do czasu, gdy podczas odprawianej przez niego Eucharystii zdarzył się spektakularny cud natychmiastowego uzdrowienia chorego. Po tym wydarzeniu zmienił zdanie.

„W ostatnich dniach wyleję Ducha mego na wszelkie ciało”. Mamy prawo powiedzieć: na naszych oczach spełnia się proroctwo Joela?

Bóg zapowiedział przez Joela potężne zesłanie Ducha Świętego już na pięć wieków przed Chrystusem. Z całą pewnością obietnica ta zaczęła się realizować w pięćdziesiąt dni po zmartwychwstaniu Jezusa. Pięćdziesiątnica naznacza jednocześnie początek misji ewangelizacyjnej rodzącego się Kościoła. I od razu rzuca się w oczy pewien powtarzający się model: zstąpienie Ducha Świętego otwiera usta do głoszenia cudownej nowiny o miłości Boga, a głoszenie zostaje potwierdzone przez znaki i cuda. Tak było w przypadku Jezusa: chrzest w Jordanie, Duch zstępujący niczym gołębica, a potem głoszenie Ewangelii potwierdzane znakami i cudami. Tak było w przypadku rodzącego się Kościoła: Pięćdziesiątnica, mowa Piotra i nawrócenie trzech tysięcy osób, a zaraz potem uzdrowienia, uwolnienia, wskrzeszenia. Tak było w przypadku uczniów, których historie opowiadają Dzieje Apostolskie – Piotra, Pawła, Jana, Jakuba, Filipa. Schemat: zstąpienie Ducha Świętego – głoszenie Chrystusa – potwierdzenie treści nauki przez znaki i cuda sprawdzał się doskonale w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Nietrudno znaleźć wzmianki o uzdrowieniach, darze języków, uwolnieniach od wpływu złych duchów czy innych przejawach mocy Ducha u Orygenesa, Tertuliana, Cyryla Jerozolimskiego, Euzebiusza…

„Nauczali odważnie, ufni w Pana, który potwierdzał słowo swej łaski cudami i znakami” – to była codzienność Dziejów Apostolskich. Dlaczego dziś podchodzimy do tej rzeczywistości z ogromną nieufnością?

To pewnie spuścizna oświecenia. Kiedy Jezus uzdrowił niewidomego od urodzenia, nikt nie żądał od niego świadectwa lekarskiego potwierdzającego, że mamy do czynienia z niewytłumaczalnym ludzkim rozumem przekroczeniem praw natury. Uzdrowiony stwierdził: „Jedno wiem: byłem niewidomy, teraz widzę”. Po prostu dał świadectwo. My dziś często potrzebujemy stwierdzeń lekarskich, a nawet, gdy już je mamy i tak często im nie wierzymy.
A wracając do proroctwa Joela: nie ulega wątpliwości, że dary charyzmatyczne przeżywają swój rozkwit wśród chrześcijan od ponad stu lat. 1 stycznia 1901 roku ojciec święty Leon XIII w imieniu całego Kościoła odśpiewał hymn Veni, Creator Spiritus, przyzywając działania Ducha Świętego na rozpoczynający się dwudziesty wiek. Gdy na Watykanie papież modlił się o Ducha Świętego, Ten zaczął udzielać swych darów… protestantom zebranym w szkole biblijnej w Topeka, w stanie Kansas. Dokładnie tego dnia grupa chrześcijan pod przewodem pastora Charlesa Parhama zaczęła doświadczać modlitwy w nieznanych językach. To takie Boże poczucie humoru. Ponad pół wieku później nowe wylanie Ducha Świętego ogarnęło Kościół katolicki. Działo się to na weekendowych rekolekcjach w ośrodku Duquesne koło Pittsburgha. A gdyby Bożego uśmiechu było jeszcze mało, to dziś na miejscu protestanckiej szkoły biblijnej w Topeka stoi kościół katolicki pod wezwaniem Najczystszego Serca Maryi..

Często słyszę obawy, że gdy będziemy wzywali Ducha Świętego, wszystko wymknie się spod kontroli. Wolimy kontrolować sytuację. Czy Duch działa przez chaos?

„Bóg nie jest Bogiem zamieszania, lecz porządku” – przypomina św. Paweł Koryntianom, a jednocześnie zapewnia, że Bóg często zaskakuje. Nawet jeśli Duch Święty przejawia swą moc w sposób nadprzyrodzony i spektakularny, apostoł nie waha się przypominać, że dary duchowe proroków winny zależeć od proroków. To od nas zależy, czy wszystko będzie odbywać się w harmonii i należytym porządku. Stąd od początków Kościoła urząd przeplatał się z charyzmatem, a struktury hierarchiczne dopełniała spontaniczność wiernych.

Na pytanie „Kto ty jesteś?” odpowiadamy z automatu „Polak mały”. Jest jednak kilka innych opcji… „Nie jestem już niewolnikiem, ale dziedzicem” – czytam. Co odziedziczyłem?

Dziecięctwo Boże. Fantastyczny dar! Pamiętam, jak wielkie było moje wzruszenie, gdy siedmioletnia córka mojego wykładowcy na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, znawcy składni hebrajskiej usiadła mu na kolanach, objęła za szyję i wyszeptała: Abba! W tym wyznaniu zawarła całą swą miłość. Tak właśnie mogę zwracać się do Boga. Z czułością dziecka, które przy Nim czuje się bezpieczne! Aż kręci mi się w głowie, gdy o tym pomyślę!

Czy w tym „pakiecie” jest również uzdrowienie? Mówi się o tym coraz częściej…

Nie ulega wątpliwości, że wolą Boga jest uzdrowienie każdego człowieka. Skąd o tym wiemy? Z Biblii. Św. Jan w Apokalipsie zapewnia, że ostatecznie w królestwie niebieskim Bóg otrze z naszych oczu wszelką łzę, a cierpienia i śmierci już nie będzie. Skoro nie będzie cierpienia, nie będzie też chorób. Problemem pozostaje jedynie pytanie, dlaczego niektórzy dostępują uzdrowienia tu, na ziemi, inni muszą czekać do spotkania z Bogiem w niebie. Jezus nikomu nie powiedział: nie mogę cię uzdrowić, bo mój Ojciec pobłogosławił cię chorobą. Nakazywał brać krzyż prześladowań, ale zawsze sprzeciwiał się chorobom. Jego postawa jest w tym względzie absolutnie jednoznaczna. I taka winna też być postawa wierzących w Niego. Zupełnie odrębną kwestią jest fakt, że nawet z chorób Bóg potrafi wyprowadzić dobro. Wskazuje na to przykład wielu świętych. Ba, Bóg potrafi wysnuć dobro nawet z grzechu, którego przecież nie chciał, podobnie jak nie chciał naszych chorób. Zarówno grzech, jak i choroby są konsekwencją grzechu pierwszych rodziców, na co wyraźnie wskazuje Katechizm Kościoła Katolickiego.

W Liście do Efezjan czytany, że siedzimy na wyżynach niebieskich w Chrystusie „ponad wszelką potęgą i władzą”. Czy to znaczy, że gdy diabeł podniesie oczy do góry widzi podeszwy naszych butów? Tak bardzo zostaliśmy wyniesieni?

Hebrajczycy czasów Biblii przyjmowali prostą hierarchię bytów. Oczywiście najwyższy jest Bóg, którego czczono pod imieniem El Eljon („najwyższy”). Podlegają Mu aniołowie, a nieco niżej sytuuje się człowiek. Psalmista wychwalał ludzką godność modląc się: „Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od aniołów”. Tak było w Starym Testamencie. Wszystko zmieniło się od czasów Jezusa. Autor Listu do Hebrajczyków twierdzi, że aniołowie są „duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie”. Czyli nam! Diametralna zmiana miejsc! To pewnie dlatego Tomasz z Akwinu mówił o zazdrości aniołów. Ponoć zazdroszczą nam, że możemy przyjmować Komunię Świętą. Bezcielesne duchy nie mają tej możliwości.

Niektórzy mówiąc o Bogu, używają słowa „szef”. Jego Imię drukowane jest na koszulkach, kubkach, balonikach. Nie za bardzo spoufaliliśmy się z Najwyższym? Dlaczego Żydzi nie odważają wypowiadać się Jego imienia?

Kiedy w 587 roku Izraelici zostali uprowadzeni do niewoli babilońskiej, zaczęli posługiwać się językiem aramejskim. Ich rodzimy język hebrajski uległ procesowi sakralizacji. Właśnie w niewoli nastąpiła pierwsza redakcja Pięcioksięgu, najważniejszej dla Żydów części Biblii. Powstała po hebrajsku. Hebrajski stał się świętym językiem Biblii. Wtedy też Żydzi przestali wypowiadać imię Boże. Po powrocie z niewoli czynił to tylko jeden raz w roku arcykapłan. Wchodził do miejsca najświętszego w świątyni i tam głośno wymawiał imię Boga.

Bardzo utkwiło mi w pamięci zachowanie pewnego profesora na Uniwersytecie Hebrajskim. Gdy jeden z naszych kolegów czytając Biblię przez nieuwagę wypowiedział na głos imię Jahwe, nasz wykładowca, Żyd, wstał i bez słowa wyszedł z sali. Poczuł się urażony, że ktoś w jego obecności nie uszanował tradycji. Oczywiście należy strzec się przesady w tego typu reakcjach, jednak uwrażliwiają one na szacunek dla imienia Bożego. Nawet jeśli ktoś z całym zaufaniem i dobrą wolą mówi o Bogu „szef”, a jednak to powoduje zgorszenie na przykład u starszych osób, to lepiej się powstrzymać w takich wypadkach przed okazywaniem zbytniej poufałości. A jeśli mowa o imieniu Bożym, wydaje się, że wciąż jeszcze nie odkryliśmy piękna imienia Jezus – „Bóg zbawia”. W 1886 roku papież Leon XIII zatwierdził przebogatą w treść Litanię do Najświętszego Imienia Jezus. Z każdym wezwaniem, które odkrywa coraz głębiej tożsamość Zbawiciela zanurzamy się coraz bardziej w atmosferę czystości i świętości Boga. Każdy tytuł Jezusa zapisany w litanii odkrywa nowe obszary Jego wszechogarniającej mocy i miłości. Dlatego święte imię Jezus należy wypowiadać z drżeniem…

Czym jest bojaźń Boża?

Lubię powiedzenie: kto boi się diabła, nie boi się Boga; kto boi się Boga, nie boi się diabła. Bojaźń Boża to pełen czci szacunek okazywany naszemu Ojcu, to wdzięczność składana Jezusowi i troska o życie w Duchu Świętym. Uznanie w Stwórcy Ojca, łączenie się z Jezusem w Eucharystii i troska o pochodzącą od Ducha Świętego łaskę uświęcającą są najpiękniejszym przejawem bojaźni Bożej. A wtedy diabły niech drżą!

Ostatnio (oczywiście nie ex cathedra) spotykam się z taką interpretacją Apokalipsy: Krew leje się strumieniami, bo Fałszywy Prorok ruszył na wojnę ze sługami Baranka. Niektórzy odnoszą tę symboliczną postać do świata islamu, bo muzułmanie w swym wyznaniu wiary ogłaszają, że Mahomet jest jedynym prorokiem. Czy ci, którzy tak piszą nie przeholowali? Można pozwolić sobie na takie interpretacyjne wycieczki?

Kwestia islamu to z pewnością swoisty znak czasu. Znak, który winien być właściwie odczytany. W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy, że wypełnienie się proroctwa ocenić można właściwie dopiero z perspektywy czasu, gdy zakończą się wydarzenia, o których być może w proroctwie mowa. Co więcej, biblijne proroctwa – te prawdziwe, wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego – wcale nie muszą się spełnić. Dowód? Jonasz wołał: „Jeszcze czterdzieści dni i Niniwa zostanie zburzona!”. To proroctwo nie wypełniło się tak, jak spodziewał się Boży posłaniec. Było zwykłym ostrzeżeniem. Być może tak należy patrzeć na wizję Apokalipsy? Rozdziały od 12 do 16 ostatniej księgi Biblii zapowiadają losy Kościoła. Czynią to za pomocą symboli i obrazów. Jednym z nich jest zapowiedź Fałszywego Proroka. Obraz ten mówi po prostu tyle, że Kościół będzie prześladowany. W tym sensie spełnia na naszych oczach. Wydany w 1993 roku dokument Papieskiej Komisji Biblijnej „Interpretacja Pisma Świętego w Kościele” przestrzega przed fundamentalistyczną lekturą biblijnych wyroczni. Natomiast każda wyrocznia prorocza jest dla nas wezwaniem do nawrócenia. I tu upatrywałbym głównego przesłania wizji Janowych.

„Pan błogosławił domowi tego Egipcjanina przez wzgląd na Józefa” (Rdz 39, 5). W czasach głodu Egipt miał pełne spichlerze. Ze względu na Józefa. Czy Bóg może błogosławić Wrocławowi ze względu na jednego człowieka? Na przykład ks. prof. Mariusza Rosika?

W ostatnich latach wśród teologów coraz bardziej popularna staje się hipoteza zbawienia zastępczego. Podkreślmy: to hipoteza, nie oficjalne nauczanie Kościoła. Skoro istnieje zastępcze odkupienie (łac. redemptio vicaria), czemu nie dopuścić myśli o takim zbawieniu (łac. salus vicaria)? W ogromnym uproszczeniu hipotezę sformułować można w następujących słowach: możliwe, że Bóg obdarzy zbawieniem tych, którzy żyją pogrążeni w grzechu z dala od Niego nie z powodu ich wiary, ale ze względu na miłość, którą otaczają ich najbliżsi. Myśl taka zrodziła się z egzystencjalnych pytań i biblijnych podpowiedzi. Czy kochająca mama może być szczęśliwa, gdy w niebie nie będzie jej dzieci? Czy wierna żona naprawdę będzie się w pełni cieszyć zbawieniem, gdy na wieki rozłączy się z niewierzącym mężem? Czy możemy liczyć na to, że Bóg uczyni wszystko, abyśmy zabrali do nieba tych, których kochamy? Jezus odpuścił grzechy i przywrócił zdrowie człowiekowi sparaliżowanemu, widząc wiarę jego przyjaciół, którzy przez powałę dachu opuścili nosze z chorym przed Uzdrowiciela. Paweł dowodzi w korespondencji z Koryntianami, że niewierzący mąż uświęca się dzięki swej wierzącej żonie. Ten sam apostoł narodów wzywa przestraszonego strażnika więzienia: „Uwierz w Pana Jezusa, a zbawisz siebie i swój dom”. Całkiem więc możliwe, że Bóg pobłogosławi miastu nad Odrą ze względu na swoich wybranych. Mam jednak zdecydowanie lepszych kandydatów niż ks. Rosik (śmiech).

PDF artykułu tutaj