Miłosierny Samarytanin

fot. M. Rosik

Najpopularniejszą formą komunikacji jest dialog. Właśnie dialog stanowi łożysko, w które wpleciona została – jak drogocenna złota nić w atłasowy materiał – Jezusowa przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10,25-37). Jezus rozmawia z uczonym w Piśmie, który jest zatroskany o osiągnięcie życia wiecznego. Najpewniejsza droga – tłumaczy Jezus – to zachowanie przykazania miłości Boga i bliźniego: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem, a bliźniego swego jak siebie samego” (Łk 10,27). Najbardziej kłopotliwy okazuje się ostatni nakaz owego przykazania, gdyż kwestia rozbija się o definicję bliźniego. „Kto jest moim bliźnim?” (Łk 10,29) – pyta skryba Jezusa. Cała scena skonstruowana została w mistrzowski sposób, typowo po żydowsku, pytanie za pytanie. Mamy ich aż cztery: pytanie skryby („Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”) i w odpowiedzi pytanie Jezusa (Co jest napisane w Prawie?”), znów pytanie uczonego w Piśmie („Kto jest moim bliźnim?) i znów pytanie Jezusa („Który z tych trzech, według twego zdania, okazał się bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?”). Ta prosta metoda służy Jezusowi zmianie kierunku myślenia Jego rozmówcy. Bo pytania człowieka są często wąskie, a Boże odpowiedzi szerokie jak otwarta przestrzeń nad oceanem. Kto więc jest bliźnim? Sięgnijmy do tekstu przypowieści.

Zarysowanie dramatyzmu sytuacji

Łukasz często rozpoczyna nowe narracje rzeczownikiem z przymiotnikiem anthropos tis – „pewien człowiek”. Użycie tej formy w mowie potocznej przez Jezusa łatwo przyciągało uwagę słuchacza. Za czasów Jezusa Jerycho, jako położona 230 metrów pod poziomem morza oaza na Pustyni Judzkiej, było miastem dobrze prosperującym. Prawdopodobnie mieszkało tam wielu kapłanów sprawujących służbę w Jerozolimie. Droga łącząca oba miasta, licznie uczęszczana przez kupców, znana była z licznych grabieży, dokonywanych zwłaszcza przez wypasających swe stada w pobliżu Beduinów.

Bohater Jezusowej przypowieści schodził do Jerycha. Czasownik „schodzić” ukazuje topografię Judy, uwidacznia bowiem fakt, że Jerycho było położone niżej niż Jerozolima. Obydwa miasta dzieliła odległość około 27 kilometrów.

Wędrowiec pada ofiarą „zbójców”. Ta forma rzeczownika „zbójcy” użyta jest zaledwie jeden raz nie tylko u Łukasza, ale w całym Nowym Testamencie. Pierwotne znaczenie wskazuje na „złodzieja”, choć użycie tego terminu przez Mateusza przy opisie oczyszczenia świątyni oraz w scenie ukrzyżowania Jezusa rozszerza zakres pojęciowy. Niektórzy egzegeci dopuszczają możliwość świadomego wskazania przez Jezusa na zelotów. Zeloci zwykli napadać na tych, co do których sądzili, że nie służą Bogu w należyty sposób, celem zdobycia środków na własne utrzymanie. Jeśli jednak ofiarą padał Żyd, nie pozbawiali go życia. Czyny owych zbójców ukazane są przez pryzmat gradacji: obnażenie – zadanie ran – pozostawienie „na pół umarłego”. To crescendowskazuje na dramatyzm sytuacji poszkodowanego i na konieczność szybkiego udzielenia pomocy.

Słudzy świątyni

Akcja przypowieści nabiera dynamizmu. Na scenę wkraczają słudzy świątyni. Pierwszym z nich jest kapłan. Kapłani zajmowali się przede wszystkim składaniem ofiar w świątyni jerozolimskiej. Pełnili swe funkcje osiem tygodni w roku, cztery podczas zwykłego okresu, cztery zaś pozostałe w czasie świąt Paschy, Pięćdziesiątnicy i Namiotów. Podczas świąt wszyscy kapłani byli zobowiązani do obecności w przybytku. Kapłan, należący bez wątpienia do klasy o wysokiej pozycji społecznej, „minął” potrzebującego. Niektórzy egzegeci uważają, że kierunek podróży kapłana zwiększa jeszcze jego winę; o ile bowiem zmierzając do Jerozolimy (a więc do świątyni), mógłby być bardziej zatroskany o czystość rytualną, o tyle kierunek przeciwny (z Jerozolimy do Jerycha) zmniejsza stopień takiej troski. Jeśli kapłan przypuszczał, że leżący przy drodze człowiek jest martwy, wówczas mógł usprawiedliwiać swoje zachowanie nakazem Prawa: „Kapłan nie będzie się narażał na nieczystość z powodu zwłok zmarłego krewnego, chyba tylko z powodu najbliższych krewnych, z powodu matki, ojca, syna, córki, brata, siostry dziewicy, która jest mu szczególnie bliska, ponieważ nie należy do żadnego męża. Z jej powodu może się narazić na nieczystość rytualną” (Kpł 21,1-3). Najwyższy kapłan nie mógł dotykać nawet swej zmarłej matki czy ojca. Niemniej jednak, interpretując przepis Księgi Kapłańskiej, Miszna stwierdza, że jeśli leżące ciało martwego człowieka jest nagie, wówczas przepis ten nie obowiązuje. O takim właśnie przypadku traktuje przypowieść, gdyż zbójcy „obdarli z szat” nieszczęśnika.

Postawa lewity ukazana jest na zasadzie paralelizmu do zachowania kapłana. Obydwaj związani byli z kultem. Rzeczownik lewites wskazuje na przynależność do pokolenia Lewiego, potomka trzeciego syna Jakuba (Rdz 29,34). W tradycji starotestamentalnej termin ten odnosił się zazwyczaj do tych członków plemienia Lewiego, którzy pełnili służbę świątynną. Ponieważ jednak ta grupa przyświątynna pretendowała do składania ofiar, na wzór kapłanów, stąd pomiędzy obiema klasami (kapłanów i lewitów) powstała rywalizacja, która trwała aż do upadku Drugiej Świątyni w 70 roku. Pomimo niższego statutu społecznego niż ten, którym cieszyli się kapłani, lewici pozostawali uprzywilejowaną klasą w Izraelu. Zachowanie lewity z przypowieści Jezusa jest identyczne z postawą kapłana. Czytelnik może jedynie domyślać się, że „minięcie” potrzebującego pomocy człowieka mogło wypływać z motywów religijnych, wśród których szczególną rolę odgrywała troska o czystość rytualną.

Wzruszony Samarytanin

Kolejnym przechodniem obok poranionego człowieka okazał się Samarytanin. Użyty w tekście przypowieści czasownik „wzruszyć się do głębi” (esplaghnisthe) często w Nowym Testamencie ma za podmiot samego Boga. Użycie więc tego samego czasownika na opis czynu Samarytanina posłużyć może interpretacji, według której otrzymane od Boga miłosierdzie rozciągnąć należy na wszystkich ludzi. W przypadku, gdy czasownik stosowany jest przez Łukasza do czynów Jezusa, wskazuje on na nadprzyrodzony charakter tych czynów.

A czyny w tym wypadku są nader konkretne. Podejście czy przybliżenie się przechodnia do rannego stoi w kontraście z „minięciem” leżącego człowieka przez kapłana i lewitę. Można przypuszczać, że do „opatrzenia ran” Samarytanin posłużył się własną szatą, którą musiał rozedrzeć na części nadające się do obwiązania zranionych miejsc ciała. Typowym środkiem medycznym powszechnie stosowanym była oliwa i wino: wino służyło do odkażenia ran, oliwa natomiast stanowiła środek kojący. Stan zranionego nie pozwalał mu na samodzielne utrzymanie się na nogach, w związku z czym Samarytanin odstępuje mu własne zwierzę, sam zapewne kontynuując wędrówkę pieszo.

Gospodę stanowiło często jednoizbowe pomieszczenie, wspólne dla zwierząt i ludzi, w którym można było schronić się na noc. Często otoczone było murem, aby chronić przed zwierzętami mogącymi dokonać szkód. Zwrot „pielęgnował go”, wyrażający postawę Samarytanina, wskazuje prawdopodobnie na fakt, że podróżny czuwał przy rannym aż do rana. Suma dwóch denarów, którą otrzymał gospodarz za wyżywienie i opiekę nad chorym, wydaje się wystarczająca, jeśli brać pod uwagę fakt, że denar stanowił dzienny zarobek przeciętnego robotnika. Zapewnienie o ewentualnym zwrocie większych kosztów uwypukla hojność Samarytanina.

Prowokacyjna konkluzja

Historia egzegezy zna liczne alegoryczne interpretacje przypowieści. Przez długie stulecia posługiwano się w Kościele propozycją interpretacji przypowieści Augustyna, według której: człowiek napadnięty i pobity to Adam; rozbójnicy to diabeł i jego aniołowie; kapłan i lewita reprezentują kapłaństwo i służbę świątynną Starego Testamentu, które nie mogą posłużyć do zbawienia; Samarytaninem jest sam Chrystus.

Zasadnicze przesłanie przypowieści ma jednak bardziej wymiar moralny. Jezus opowiadając o zachowaniu Samarytanina wywołuje w żydowskim słuchaczu odczucie bycia prowokowanym: słuchacz bowiem jest zmuszony do zestawienia w jednym zdaniu twierdzenia sprzeczne z przekonaniami i mentalnością żydowską: miłosierdzie i Samarytanin. Zestawienie to prowadzi do szokującej konkluzji, że Samarytanin może okazać się bliźnim, więcej jeszcze, że należy go naśladować w okazywaniu miłosierdzia. Jego czyn staje się wzorem życzliwości i miłości, która winna istnieć między ludźmi bez względu na różnice etniczne czy religijne. Biorąc pod uwagę kontekst przypowieści, można bardziej precyzyjnie wysupłać jej przesłanie. Czy chodzi tylko o miłość bliźniego? Gdyby tak było, wystarczyłoby skorzystać ze zwykłej zasady potrójności: dwóch pierwszych przechodniów mija poszkodowanego, a zatrzymuje się jedynie trzeci, który staje się wzorem miłosierdzia. Nie musiałby pojawić się ani kapłan, ani lewita. Gdyby chodziło o tendencje antyklerykalne, wystarczyłoby sługom świątyni przeciwstawić zwykłego świeckiego Żyda, nie Samarytanina. Przesłanie byłoby jasne: ci, od których wymaga się okazania miłosierdzia, zaniedbali swój obowiązek, a zwykły, być może żyjący z dala od Boga człowiek, spełnił Jego wolę. Gdyby chodziło o ukazanie przykładu miłości wobec nieprzyjaciół, wówczas to Samarytanin byłby poszkodowany. To on musiałby leżeć przy drodze. Tymczasem tu chodzi o coś innego: by uczyć się miłości od nieprzyjaciela.

„Miłosierny Samarytanin”, Galilea. Pismo Święte bez tajemnic 4 (2018) 19-21

Polub stronę na Facebook